I w tym miejscu pragnę napisać, że wpis może i będzie zawierał spoilery, a może nie. Obecnie wszystko o czym chcę tu napisać jest na granicy zdradzania zawartości filmu, więc ciąg dalszy każdy czyta na swoją odpowiedzialność i żeby nie było, że nie ostrzegałam.
Doktor Strange to ten rodzaj filmu, gdzie dopiero poznajemy nowego bohatera. Jego życie przed i po tym, jak miało miejsce kluczowe dla jego życia zdarzenie. Na początku dostajemy genialnego neurochirurga, który jest w stanie nieomal umarłego przywrócić do życia i robi to bez drżenia rąk. Hop siup i pacjent jest wśród nas. Przez to, że jest prawie bogiem jest też przy okazji zarozumiałym dupkiem, którego ego jest większe niż cały świat. Gdy dochodzi do tragedii, która odbiera mu to co dla niego najcenniejsze, czyli władzę w rękach, jest tak zdesperowany, żeby to odzyskać, że udaje się za ostatnie pieniądze do świata, gdzie mało kto chciałby się znaleźć.
Poznaje mistrzów kontroli świata, czasu i życia i sam się dokształca, by móc odzyskać to co utracił. Z czasem dowiaduje się, że musi stać się pokornym i wierzącym w duszę człowiekiem, by móc osiągnąć harmonię. Oczywiście jest to klasyczny film o superbohaterze, gdzie mamy mistrza nad mistrzami, pomocnika, drugoplanowca, bez którego brakowałoby tego czegoś no i oczywiście tego złego, który był dobry, ale zbłądził. Z villainem w "Doktorze..." mam ten problem, że czegoś tu zabrakło. To jest trochę ten sam przypadek jak w "Strażnikach galaktyki" z Ronanem. Zarówno Kaecilius (grany przez Madsa Mikkelsena) jak i Ronan Lee Pace'a to czarne charaktery, które miały potencjał, ale coś po drodze nie wyszło. Wizualnie Kaecilius przeraża dogłębnie, ale skoro ma możliwość używania złych mocy na wielką skalę to dlaczego tego nie wykorzystuje? Tak samo motyw panowania nad czasem przez Strange'a. Mógł od zapętlić dane wydarzenie albo cofnąć czas, to dlaczego nie cofnął się do momentu, gdy jego świat się zawalił? Wiem, że zapewne wtedy nie byłoby filmu, ale spróbować nie zaszkodzi.
Bardzo pozytywną sprawą i wywołującą największe salwy śmiechu na pełnej kinowej sali wywoływały odwołania do popkultury i współczesności. Najczęściej oczywiście wychodziły one od samego Strange'a. Jednym z takich przykładów jest pierwsze spotkanie doktora i opiekuna biblioteki Wonga. Stephen był tak zdziwiony, że to tak zwyczajnie Wong, że dopytywał czy to tak jak z Adele i Bono. Gdy do Wonga rzucił coś w stylu "Hej, Beyonce", a tamten nie widział o co chodzi był trochę zdziwiony, jednak Wong nie pozostał w tyle i już w następnej scenie słuchał na odtwarzaczu "Single Ladies". Jednak mistrzowską sceną był fragment, gdy Strange "instaluje się" w swojej celi w czymś na wzór klasztoru, a jego opiekun Mordo, podaje mu kartkę z zapisanym jednym słowem. Kiedy ten się pyta co to takiego, Mordo odpowiada, że to hasło do WiFi, bo przecież w dziczy nie żyją.
Jednak niewątpliwie największą niespodzianką całego filmu była ukryta scena i jej zawartość. Mam na myśli pierwszą ukrytą scenę, po wstępnych napisach. W owym fragmencie pojawił się... Thor. Z radością pił piwo, które wciąż i wciąż napełniał mu Stephen i opowiadał o tym, że ściągnął Lokiego, by razem odszukali ojca. Na co Doktor z radością odpowiedział, że im pomoże. A co to oznacza? Że prawdopodobnie możemy spodziewać się go w trzeciej części Thora razem z Hulkiem. Ale na bank jest pewne to, że Doktor Strange powróci, bo na napisach końcowych pojawiła się taka informacja.
Nie można także pominąć efektów specjalnych, które w tym filmie robią ogromną robotę. Zaginanie czasoprzestrzeni, brylowanie między wymiarami i zmierzenie się z czymś co jest najpotężniejsze w całej galaktyce. Nie dziwię się, że większość kopii filmu w kinie jest w 3D, jednak nawet oglądając to w normalnej wersji człowieka może rozboleć głowa. No i broń Boże dubbing! Tylko oryginalna ścieżka. Ale każdy ma odmienny gust.
Jak dla mnie film był mega petardą i zdecydowanie trafił do TOP3 moich ulubionych marvelowych produkcji. Oczywiście bez popsa Doktora się nie obejdzie i jako prezent pod choinkę będzie idealny. Jedyne czego mogło być więcej to nawiązań do wcześniejszego życia Strange'a. Bo wiemy tylko tyle, że był genialnym neurochirurgiem, miał mega wypasiony apartament i samochód, a także ukochaną, która z nim pracowała, a on palant tego nie potrafił docenić.
Aktorstwo nic a nic nie rozczarowuje. Obsada na najwyższym poziomie. Ale wiadomo, że film będzie dobry jak grają w nim m.in. Benedict Cumberbatch, Tilda Swinton, Mads Mikkelsen, Rachel McAdams i Chiwetel Ejiofor.
Film koniecznie do obejrzenia. Bardzo szybko mija na nim czas, w ogóle się nie nudzi, a wręcz przeciwnie. Zaskakuje, bawi i co by się mogło wydawać dziwne ma przesłanie, że nie należy się poddawać i że jeśli jedno się kończy to nie jest to koniec świata tylko początek czegoś nowego i może nawet bardziej istotnego.
Mi pozostaje tylko czekać na kolejne marvelowskie dziecko, czyli "Strażników galaktyki 2" i następny film, w którym pojawi się Doktor. Benedict, witamy w rodzinie Marvela i czekamy na więcej!
P.S. Ta czerwona pelerynka jest bardzo fajna. Udusi jak trzeba, ale także sama z siebie otrze łzy. Serio, chcę taką! Kto mi kupi, kto mi kupi?! Będę bardzo wdzięczna, a bestia jest podobno wybredna co do ludzi.
P.S.2. Stan Lee jak zwykle przyczajony tygrys, ukryty smok.