czwartek, 13 października 2016

To chyba nie ta stacja, czyli Dziewczyna z pociągu

Wiele osób mówi, że książka zawsze jest lepsza od filmu. W wielu przypadkach się z tym zgadzam, ale mam też jeden naczelny przykład, gdzie to film zmiażdżył książkę (mam tu na myśli "Poradnik pozytywnego myślenia"). Kupując jakiś czas temu "Dziewczynę z pociągu" w ramach prezentu na święta, liczyłam, że to będzie naprawdę dobra lektura. Sami mistrzowie gatunku polecali, więc czemu by im nie zaufać? No właśnie, nie ufaj nikomu, szczególnie ukochanemu pisarzowi, parafrazując zdanie przyświecające "Zachowaj spokój" Cobena. Nie wiem czy "DzP" to zła książka czy to może ja się już tyle tego naczytałam, że mój szósty zmysł wyczuwający morderców obudził się już w okolicy setnej strony i zdradził mi, kto zabił jedną z bohaterek. Przez to, że wiedziałam już kto był sprawcą, po zakończeniu poczułam się jak oszukane dziecko, któremu w zamian za zrobienie zastrzyku obiecują duże lody, a ono zostaje potem tylko poklepane po ramieniu. Książka mnie nie porwała, wręcz przeciwnie, na jakiś czas przez nią porzuciłam kryminały i thrillery.

Kiedy czytając książkę dowiedziałam się, że ma powstać film miałam mieszane uczucia. Z jednej strony byłam ciekawa co z tego z robią, a z drugiej, gdzieś mnie to zaczęło uwierać, że co by się w księgarniach nie pokazało i było hitem, od razu zostaje przeniesione na ekran. Mimo wszystko obiecałam sobie, że pójdę do kina, żeby zweryfikować odczucia po lekturze. I w tym momencie mogłabym napisać, że film był taki sam jak książka, czyli beznadziejny, dziękuję, dobranoc. Jednak tego nie zrobię. Spróbuję wytłumaczyć jaki mam problem z "Dziewczyną z pociągu".


Podstawowym problemem zarówno w książce jak i w filmie jest dla mnie główna bohaterka. To takie cholernie męczące jak na każdej stronie czytasz, że Rachel jest albo nawalona albo właśnie pije, by po raz kolejny o czymś zapomnieć. Ja rozumiem, że kobieta ma problemy i sobie z nimi nie radzi, ale no bez przesady. Owszem, w filmie może było to mniej pokazane (była jakaś trzeźwiejsza), ale książka była tym naszpikowana po brzegi. Chociaż w ekranizacji bardzo mi się podobało, że popijała wódkę z takiego plastikowego pojemnika na wodę, a nie z oryginalnej butelki. Przyznaję, oryginalny pomysł, zaimponowali mi. 

Kolejnym dziwnym aspektem był fakt, że główna bohaterka stworzyła sobie historię, wokół której zaczęło kręcić się jej życie. W pewnym domu, obok którego kiedyś mieszkała, żyło sobie małżeństwo, któremu ułożyła "swoją" historię, wykreowała ich i zrobiła to tylko w oparciu o to, że przez kilkadziesiąt sekund dziennie na nich patrzyła. Ok, ludzie mają różne obsesje i zainteresowania, ale ona nie miała szesnastu lat, żeby się bawić w wyimaginowane historyjki. Ale nie można jej odebrać jednego, tworzyła piękne rysunki podróżując.


Trochę mnie zdziwiło i rozczarowało, że akcja filmu przeniosła się do Nowego Jorku, a nie toczyła się tak jak pierwotnie w książce w Londynie. Zaburzyło mi to pewny obraz, który widziałam czytając, ale skoro reżyser ze scenarzystą tak sobie zażyczyli to ich sprawa. 

Jeśli chodzi o obsadę to uważam, że casting się postarał. Czytając książkę, mniej więcej wiedziałam kto jest kim i kogo w danym momencie widzieć przed oczami, dlatego w kinie czułam się jakbym miała deja vu. Widziałam tą samą nudną i męczącą Rachel, wyuzdaną Megan, cichociemnego Toma, impulsywnego Scotta i tajemniczego Kamala. A to wszystko przyodziane w twarze Emily Blunt, Haley Bennett, Justina Therouxa, Luke'a Evansa i Edgara Ramireza (którego z każdym kolejnym filmem lubię coraz bardziej). Przemiłym zaskoczeniem była Lisa Kudrow, która zagrała żonę byłego szefa Toma. Po niej tak pięknie widać upływający czas i to, że ewidentnie nic w tym kierunku nie robi. Jest naturalna i zdecydowanie nie odwiedza chirurga plastyka. 


Właściwie prawie wszystko co znalazło się na kartach książki trafiło do filmu. Co to oznacza? Że jeśli ktoś czytał książkę i podziela moje zdanie, będzie się po prostu nudził. Miałam momenty, że zasypiałam. Akcja ciągnęła się niemiłosiernie. Ale jeśli ktoś nie miał do czynienia z książką to jest szansa, że będzie się dobrze bawił. Bo wątpię, żeby te osoby, które przeczytały książkę i im się podobała, w filmie otrzymały coś spektakularnego. Po prostu zobaczą coś co widzieli w swojej głowie, tyle że pewnie z trochę lepszym montażem i bez zbędnych odchyłów alkoholowych. 

Ale żeby nie było, że wszystko mi się nie podoba to pragnę zwrócić uwagę na sposób wykonania pewnego morderstwa. Zostało wykonane dokładnie tak samo jak w książce co mi się niesamowicie podobało. Użyto odpowiedniego narzędzia i sposobu, który w kinie został tak pięknie i realistycznie pokazany. Po sali aż się rozniosły szepty lekkiego wstrętu czy też obrzydzenia. Cóż, widziałam gorsze rzeczy.


Film sam w sobie do najgorszych nie należy, ale szału też nie było. Zdecydowanie do obejrzenia na raz. I w tym przypadku chyba lepiej najpierw obejrzeć film niż przeczytać książkę. A może nie? Zresztą od czego by się nie zaczęło to i tak w jedną i drugą stronę otrzymamy to samo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz