Nie ukrywajmy, moim marzeniem od połowy liceum jest napisanie i wydanie chociaż trochę poczytnej książki. Przez cały ten czas zawsze w czymś sobie dłubię i czasami wychodzi mi to lepiej, a innym razem gorzej. Ostatnio poziom tego marzenia trochę się zmienił i jakby ruszył do przodu. Nie mówię, że książka leży już na biurku u wydawcy i czeka na wydruk, bo do tego bardzo daleka droga, ale pewne opowiadanie, które powstaje od jakiegoś czasu wypłynęło na szerokie wody. Jest ono pod opieką pani doktor ode mnie z wydziału i w końcu otrzymuję od kogoś jakieś istotne wskazówki co jest ok, a co nie. Do tego odważyłam się to pokazać większej liczbie znajomych osób niż jedna. W sumie nadal czekam na opinię jednej z ważniejszych person dla mnie i strasznie się tego obawiam. Jakoś mam wrażenie, że obcym łatwiej pokazać co tworzysz, bo oni cię nie znają i nie wiedzą kim możesz się inspirować kreując bohaterów.
No ale nie o tym chcę napisać. Zamiast się uczyć do sesji, to jak każdy szanujący się student nadrabiam zaległości w filmach i serialach. Od jakiś trzech miesięcy cierpię na zauroczenie Bradley'em Cooperem (przepraszam, nic na to nie poradzę, że uwielbiam niebieskookich) i postanowiłam, że obejrzę sobie przynajmniej większość filmów, w których miał mniejszą lub większą przyjemność wystąpić. Na Filmwebie znalazłam sobie niepozorny film pt.: "Między wierszami" (w oryginale "The Words" i naprawdę nie powinno się tłumaczyć inaczej tytułu, bo to wtedy traci sens). Do tego codziennie na aplikacji mi się wyświetlało, że dzień w dzień ten film leci na jednym z kanałów, którego nie mam na swoim malutkim, domowym telewizorku. I tak odkładałam obejrzenie go, aż do dnia dzisiejszego, gdy zupełnie przez przypadek nacisnęłam "play" i samo poszło.
O czym film? Mamy Rory'ego (Bradley Cooper), który jest początkującym, marnym pisarzem, któremu brakuje kasy i za wszelką cenę chce odnieść sukces. Podczas podróży poślubnej jego żona, Dora (Zoe Saldana) kupuje mu starą torbę, w której Rory, przez przypadek odnajduje stary rękopis, który zawiera w sobie skończoną powieść. Postanawia ją przepisać słowo w słowo i wydać pod własnym nazwiskiem. Książka okazuje się być bestsellerem, ale to zamiast uszczęśliwić bohatera, sprawia, że zaczyna walczyć sam ze sobą, bo nagle zjawia się ktoś kto zna jego tajemnicę.
Generalnie film nie jest jakiś wybitny. Całkiem przeciętny, ale przyjemny. Prosta, typowa amerykańska obyczajówka. Jednak mnie interesuje pewna kwestia, która została poruszona w filmie. Całą historię Rory'ego opowiada Clay Hammond (Dennis Quaid), który w swojej książce, którą prezentuje szerszej publiczności, opisuje losy Rory'ego. Jednak potem na prywatnym spotkaniu ze studentką (Olivia Wilde), tuż po opowiedzeniu całej historii, pyta dziewczynę jak myśli, w jaki sposób mogły się potoczyć dalsze losy pisarza-oszusta. Ona początkowo nie chce odpowiedzieć, ale ostatecznie wyrzuca z siebie tak wiele przypuszczeń, że ciężko nie uwierzyć w żadne z nich. Clay jej mówi, że nie należy mylić rzeczywistości z fikcją. Owszem, leżą one blisko siebie, ale nigdy się ze sobą nie zetkną i nie połączą. Dorzuca jeszcze, że ona ani żaden inny czytelnik nie ma pewności, że Rory naprawdę istniał. Mógł być tylko wymyślony. Tak samo jak historia, którą ukradł. Jednak wyraz twarzy Hammonda tak bardzo próbuje coś powiedzieć, że ma się wrażenie, że owe życie Rory'ego jest tak naprawdę życiem Clay'a.
Powiedzmy sobie szczerze, każda książka jaką się czyta zawiera elementy biograficzne autora. Jak bardzo by starał się je ukryć to wnikliwy czytelnik i tak dopatrzy się pewnych podobieństw. Niby się mówi, że to tylko bohaterowie i fikcja, ale ziarno prawdy zawsze gdzieś tam jest. Nawet jeśli powieść jest o elfach albo seryjnym mordercy, to pewne cechy postaci mogą być zaczerpnięte od prawdziwych osób. W końcu trzeba się na czymś wzorować. Bo tak naprawdę to już wszystko zostało wymyślone, a teraz tylko powiela się to w różnych formach i koncepcjach.
Film można obejrzeć jak komuś się nudzi i chce zobaczyć jak to jest przez chwilę złapać Pana Boga za nogi, aby potem się okazało, że za błędy się płaci i to dużą cenę. Plus scena warta zobaczenia (jeśli to wyjdzie na spoiler to sorry): Pijany Bradley Cooper, który zaczyna płakać z bezsilności.
P.S. Bardzo możliwe, że jutro albo pojutrze pojawi się kolejny wpis. Przecież nie mogę zostawić na lodzie genialnego miniserialu BBC. :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz