wtorek, 3 listopada 2015

Myśl pozytywnie!

No dobrze, nie ma się co oszukiwać, za każdym razem jak dostanę obsesji (nie bójmy się tego słowa) na punkcie jakiegoś aktora to włączam jego filmografię i przeglądam tytuł filmów/seriali jakie wypadałoby obejrzeć. I tak oto mamy Bradley'a Coopera. "Ugotowany" już odznaczony. Wcześniej widziałam "Kac Vegas" i "Strażników Galaktyki" (tak tylko podkładał głos, ale się liczy). Dzisiaj postanowiłam się zabrać za "Poradnik Pozytywnego Myślenia".

Siedziałam sobie dziś na romantyzmie (po drugiej godzinie zegarowej człowiek już wymięka) i zastanawiałam się co by tu porobić wieczorem. Pominę fakt, że powinnam się uczyć, ale no... I tak rozmyślając wpadłam na pomysł, by obejrzeć właśnie "Poradnik...". Ale na myśl przyszła mi jeszcze jedna rzecz: przecież to jest książka. Szybko sprawdziłam dostępność egzemplarzy w pobliskim Empiku i zaraz po zajęciach skierowałam swojego kroki do sklepu, a pół godziny później byłam szczęśliwym posiadaczem nowej książki. 

Przez chwilę się zastanawiałam w jakiej kolejności się za to zabrać. Czy najpierw przeczytać książkę i ewentualnie do niej porównywać film czy zaufać wszelkim jurorom od nagród i uwierzyć, że film samodzielnie jest świetny. Zdecydowałam się w pierwszej kolejności na książkę. Po przeczytaniu pierwszych trzech stron pomyślałam, że główny bohater, Pat, jest bardzo podobny do Forresta Gumpa, tylko że jakiś taki trochę bardziej współczesny. I z każdym kolejnym zdaniem to wrażenie mnie nie opuszczało. Zatrzymałam się po czterech rozdziałach i przeszłam do filmu. Cóż, zapewne film zdradził mi to czego, mogłam spodziewać się na końcu, ale to chyba tak działa. 

No dobrze, a o czym to właściwie jest? Mamy Pata, który właśnie wyszedł ze szpitala psychiatrycznego (w książce to nazywa "złym miejscem", co przyprawia mnie o wrażenie, że on jest jakiś niedorozwinięty). Jedyne co go motywuje to miłość do żony, z którą jest w separacji. Dla niej postanowił ćwiczyć (szkoda, że Bradley Cooper ani razu nie pojawił się bez koszulki) i pracować nad swoimi wybuchami. Na swojej drodze spotyka Tiffany (Jennifer Lawrence), która jest w podobnej sytuacji, tyle, że jej mąż nie żyje i każdy uważa, że dziewczyna ma coś z głową. 

Plusem produkcji jest oczywiście obsada. Oprócz Coopera i Lawrence można zobaczyć m.in. Roberta De Niro w roli ojca Pata. 

Oglądając ten film doszłam do wniosku, że na podstawie psychiki i zachowań bohaterów można by napisać bardzo ładną pracę magisterską. Z jednej strony dwoje "psychicznych" wariatów, którzy zaprzyjaźniają się ze sobą (dobra, od pierwszej ich wspólnej sceny widać, że z tego będzie coś więcej) i odkrywają wspólne pasje,a z drugiej rodzinka głównego bohatera. Mama starająca się zrozumieć syna, ojciec, który nie widzi świata poza miejscową drużyną sportową i brat, który jest totalnym przeciwieństwem swojego brata i człowiekiem sukcesu. 

A teraz czas na fangirlizm... Tak jak wyżej napisałam film obejrzałam dla Bradley'a Coopera, który był tu jeszcze przystojniejszy niż w "Ugotowanym". Ach ten zarost i niebieskie oczy. Nawet uroku dodawał mu worek na śmieci, który na sobie nosił dla lepszego efektu pocenia się podczas biegania. Ale najbardziej mnie urzekł tym jak tańczy. Mógłby mnie nauczyć, bo ja to do tańca, to się tak nadaję jak klej w sztyfcie do cegły. Nie umiem tańczyć. Chociaż mówią, że nie należy ufać facetowi, który umie tańczyć. I co teraz? 

Zdecydowanie jest to kolejny film, który trafia do kategorii "można oglądać milion razy i nigdy się nie znudzi". I popieram Oscara dla Jennifer Lawrence i osiem innych nominacji do tej nagrody. A już nie wspomnę o innych statuetkach za ten film. Jak najbardziej na plus. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz