A teraz wyjdzie ze mnie moja chłopczyca. Samochody to coś co uwielbiam i odkąd pamiętam zawsze wiedziałam, że będę mieć prawo jazdy. Gdy w wieku szesnastu lat tata zabrał mnie na pierwszą nieoficjalną lekcję trochę zwątpiłam w swoje umiejętności. W międzyczasie Bóg tak chciał (a raczej tata), że tatuś został instruktorem prawa jazdy i wtedy zaczęła się zabawa. Każda trasa autem w gronie rodzinnym, która dystansem przekraczała pięć kilometrów była egzaminem wiedzy o ruchu drogowym. Niestety ofiarą tych testów padłam ja. Tatunio pytał (i nadal pyta) o każdy znak przy drodze i każdą namalowaną linię na jezdni. Na szczęście, gdy ruszaliśmy w dłuższe trasy miałam zwyczaj (i wciąż mam) zakładania słuchawek na uszy i całkowitej izolacji. Jednak prawdziwy huragan uderzył, gdy rok temu poszłam na prawo jazdy (oczywiście do szkoły, w której pracuje tata) i pod czujnym okiem tatki przyszło mi robić kurs. Niby wszystko pięknie, ładnie, ale bywały dni, że wracałam do domu i trzaskałam drzwiami ze złości, że mi nie wychodzi, a ojciec się na mnie wydzierał. Ostatecznie po kilku interesujących przygodach (m.in. po tym jak jakiś dziadek wjechał mi w tył auta na skrzyżowaniu) udało mi się zdać egzamin i grasuję na publicznych drogach.
Będąc któregoś dnia w Empiku rzuciły mi się w oczy książki pana, który nazywa się Jeremy Clarkson. Pewnie osobą, które nie interesują się motoryzacją to nazwisko nic nie mówi. Jest to sympatyczny Brytyjczyk, który w BBC prowadzi program "Top Gear". Osobiście jestem wielką fanką tego programu odkąd zobaczyła w nim gościnne występy Benedicta Cumberbatcha i Toma Hiddlestona (dzięki, chłopaki!). A potem już samo poszło...
Oglądałam, oglądałam i oglądałam, zalewając się przy tym łzami ze śmiechu. Ci, którzy oglądali kiedykolwiek jakikolwiek odcinek wiedzą o czym mówię, a pozostałych zapraszam na seans. Po kilkunastu obejrzanych odcinkach postanowiłam nabyć książkę pana Clarksona. I zrobiłam to ostatnio podczas podróży, w której składałam podanie o akademik. Między jednym, a drugim pociągiem poszłam na zakupy i natrafiłam na promocję jednej z jego książek. Obszerny, granatowy tom pod tytułem "Clarkson. Moje lata w Top Gear" to zbiór felietonów, które autor przez prawie dwadzieścia lat pisał do czasopisma o tym samym tytule co program. Zgrabnie przeplata opinie o samochodach i jego życiowe doświadczenia. Podczas lektury da się zauważyć, że większość aut jest przez niego krytykowanych, ale kto bogatemu zabroni, gdy przez cały czas jest mowa o Ferrari, Porsche i Jaguarach oraz pozostałych dwuśladach z górnej półki? Szkoda mi trochę, że nie omawia samochodów bardziej przyziemnych takich jak Skoda, VW czy Fiat, ale przecież "Top Gear" czymś takim się nie zajmuje. A może się mylę?
Ale jeśli chcecie poczytać o luksusie, na który nigdy nie będzie stać przeciętnego Kowalskiego w Polsce to proszę bardzo, macie moje błogosławieństwo. Ja się jednak trochę rozczarowałam, bo myślałam, że będzie bardziej przyziemnie, ale mam nadzieję, że w innych jego książkach będzie trochę inaczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz