Cóż, długo zastanawiałam się od jakiej książki powinnam zacząć. Mam kilku ukochanych autorów, ale chyba zacznę od światowej klasyki jaka jest, a raczej jakim jest (sama już nie wiem) Sir Arthur Conan Doyle. Pada to nazwisko i wszyscy wiedzą o czym mowa, a właściwie o kim mowa... Sherlock Holmes. Nie tak dawno miałam przyjemność zdawać maturę i założyłam sobie, że to właśnie ten bohater stanie się moim głównym zainteresowaniem w tym czasie. Jednak los tak chciał (a raczej moja była polonistka), że obeszłam się smakiem. Chociaż nie do końca, bo miałam radosny temat "Od herosa do bohatera. Obraz mężczyzny w literaturze". Tadam! Drogi Panie Holmes, musisz pan tam być. I był. Ostatecznie nie wyszło mi z nim jak chciałam, komisja nie zadała ani jednego pytania na jego temat, ale maturę ustną zdałam na 95%. Ale nie o maturę mi chodzi. chodzi raczej o książkę, którą nie do końca rozumiem, ale niedawno była czytana w miłym towarzystwie. "Studium w szkarłacie", bo o tym mowa, było pierwszym opowiadaniem o słynnym detektywie z jakim się zetknęłam. I dobrze, ponieważ tam poznajemy tego geniusza. Mój własny osobisty egzemplarz dostałam na urodziny (bądź imieniny) od byłej koleżanki, gdzieś w okolicach pierwszej/drugiej klasy gimnazjum. Słyszałam o tym już wcześniej, ale nigdy nie poświęciłam temu specjalnej uwagi. Wtedy wszystko się zmieniło. no, na jakiś czas., bo jak to mówią "stara miłość nie rdzewieje". Przeczytałam książkę przez trzy wieczory, zakochałam się, kupiłam "Przygody Sherlocka Holmesa", przeczytałam przez cztery kolejne wieczory, odstawiłam obie książki na półkę i uczucie wygasło. Za to po latach wróciło ze zdwojoną siłą. Ale najpierw mama mojej przyjaciółki pożyczyła mi "Księgę wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa" i na odchodne powiedziała: "Trzymaj ile chcesz, ja jej i tak nie przeczytam". Grzecznie podziękowałam i postawiłam książkę na regale z nadzieją, że w najbliższym czasie to przeczytam. Tak się jednak nie stało. I byłoby tak, gdyby nie wizyta u mojej kuzynki rok temu w październiku. Nudziło nam się trochę, po czym ona powiedziała: "Mam genialny serial. Może nie jest do zakochania od pierwszego razu, ale wciąga". Pomyślałam, że można spróbować. Obejrzałyśmy cały pierwszy sezon (ma tylko trzy odcinki), po czym stwierdziłam: "Nowy sherlock. Inny, lepszy,chyba potrwa to dłużej". Zgrałam od niej drugi sezon i wróciłam do domu (w pociągu decydując się na Sherlocka na maturze). O serialu zapomniałam aż do Bożego Narodzenia, wtedy z nudów wciągnęłam nosem drugi sezon i dowiedziałam się, że trzeci wychodzi tuż po Nowym Roku. Obejrzałam go z małym opóźnieniem, bo w ferie, ale wtedy to już wpadłam po same uszy. Serial wałkowałam jeszcze parę razy, nawet gdy puścili go w telewizji. Zmusiłam też moich rodziców do oglądania, ale pominę ich reakcję. I wtedy właśnie nastał mój wielki powrót do oryginalnych opowiadań. Zaczęłam czytać "Księgę wszystkich dokonań...", ale zatrzymałam się na kilku opowiadaniach, bo matura była ważniejsza (chociaż w spisie lektur w konspekcie miałam to opasłe tomisko, jednak nie przeczytałam go). znowu Sherlock wrócił na półkę.
W połowie lipca kończyłam pracę przed obiadem, więc spokojnie wracałam do domu, jadłam i kładłam się na podwórku na materacu. Któregoś popołudnia dołączyła do mnie moja ciocia (ciocia brzmi staro, ale ona jest młoda) i stwierdziłyśmy, że można coś poczytać. Na głos. Podrałowałam do pokoju, spojrzałam na regał, chwyciłam "Studium w szkarłacie" i krzyknęłam ze schodów: "Może być Sherlock?!". Nie miała nic przeciwko. zaczęłyśmy czytać. Dwa rozdziały ja, dwa ona. Mimo iż czytałam to wcześniej, niektórych rzeczy z książki nie pamiętałam. Wiedziałam tylko, że książka jest podzielona na dwie części i druga część jest nudna. I tak tez było. O ile część pierwsza (z perspektywy kochanego doktora Watsona) była świetna, to druga część była piekłem. Swoje rozdziały czytałam ze zrozumienia, a na cioci... zasypiałam. Dla mnie mogłaby nie w ogóle nie istnieć (druga część, nie ciocia). Nie potrafię znaleźć praktycznego związku tej historii z przeszłości z obecnymi sprawami zawartymi w części pierwszej. Nie wiem dlaczego tak jest, ale może ze mną jest coś nie halo?
Tak czy inaczej na obecną chwilę Sherlock powrócił (nawet jeśli jest on pod postacią wielkiej miłości do Benedicta Cumberbatcha i troszkę mniejszej, ale nadal miłości do Martina Freemana), pamiętam o nim i w każdej wolnej chwili będę wracać do opowiadań, a właściwie je poznawać. Tylko czy to, że nie znam jeszcze wszystkich opowiadań czyni mnie nieprawdziwym fanem?
P.S. Dziś w Empiku trafiłam na książkę "Pusty dom Sherlocka", która jest zbiorem wierszy i opowiadań napisanych przez fanów. Zamówiłam ją sobie w Internecie i jak tylko ją przeczytam to napiszę czy jest warta uwagi czy nie. O ile będzie to Was interesowało. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz