Po piątkowych atrakcjach (głównie pogoni po mieście w deszczu) w sobotę postanowiłyśmy (wraz z moją szanowną towarzyszką podróży) odciąć się od dnia poprzedniego i zaprzyjaźnić się z miastem na nowo. Oczywiście wszystko ze względu na konwent. Niestety już podczas docierania do klubu "Hybrydy" miasto postanowiło nas pokopać. Jak się okazało szłyśmy w zupełnie inną stronę niż powinnyśmy. Na szczęście dzięki nawigacji i telefonicznemu nawigatorowi udało nam się dotrzeć na miejsce z niewielkim spóźnieniem. Nie mogę pominąć jakże ważnego faktu, że tego dnia po raz pierwszy spotkałam się z moją bardzo dobrą internetową koleżanką. Po ponad trzech latach znajomości udało nam się w końcu poznać osobiście. Czyli można powiedzieć, że konwent i Sherlock łączy ludzi.
Kartonbacz był bardzo przyjazny,
chociaż po minie tego nie widać ;)
Po przybyciu do "Hybryd" dość niepewnym krokiem weszliśmy w tłum pozytywnie zakręconych ludzi. Już na wejściu było widać cosplayerów, którzy byli tak świetnie poprzebierani, że aż żałowałam, że nie zabrałam mojego płaszcza i niebieskiego szaliczka, żeby móc wmieszać się w tłum. Pewnie był się w tym zagotowała, ale byłoby warto. Stanęłyśmy sobie za krzesełkami, które były tuż przed sceną główną (nazwałyśmy to nieoficjalnie naszymi numerowanymi miejscami stojącymi) i zaczęłyśmy obserwować jak urocza pani na scenie robi modelowi makijaż a'la Cumberbatch. Niestety nie dotrwałyśmy do końca i nie zobaczyłyśmy finalnego efektu, bo po pierwsze wciągnął nas wir stoisk z fandomowymi gadżetami, a po drugie zrobiłyśmy się głodne i wyszłyśmy na szamkę. Co do stoisk to absolutnie cudowne i piękne rzeczy się na nich znajdowały tylko trzeba było się szybko decydować i brać od razu, bo za plecami stali już inni i czekali na swoją szansę. Przyznaję się, że mimo iż to był konwent Sherlocka to więcej gadżetów przywiozłam z Doctorem Who, ale trzeba mi to wybaczyć, bo na tą chwilę jestem bardziej zachłyśnięta właścicielem Tardisa niż genialnym detektywem.
Po jedzonku kulturalnie wróciłyśmy na najważniejszy, a przynajmniej na najbardziej wyczekiwany moment konwentu, czyli Bingo. Zabawa była genialna, do tego stopnia, że jak ludzie zaczęli hurtowo wygrywać i biec na scenę to zabrakło nagród i prowadząca musiała je wydobywać z różnych tajemniczych miejsc. Fajną sprawą było to, że jak ludzie nie wiedzieli o co chodzi w grze to po prostu podchodzili do innych, którzy to ogarniali i się pytali co i jak. Żeby nie było, wygrałam, udało się. Zdobyłam przypinkę konwentową z czego się bardzo cieszę. Bo nie chodziło tu o nagrody, a o dobrą zabawę. Gdybyście tylko słyszeli jakie reakcje wywoływało wyczytanie danego hasła.
Po Bingo postanowiłyśmy pójść posłuchać prelekcji i tak jakoś wyszło, że zostałyśmy na aż trzech z rzędu. Wszystkie były świetne, ale jedna przypadła mi szczególnie do gustu. Mam tu na myśli pokazanie słuchaczom, że niekoniecznie ten Sherlock, którego wszyscy uważają za klasyk i kanon jest tym właściwym. Kto by pomyślał, że bliższy ideału jest ten współcześniejszy niż ten z lat 80. Po uroczych prelekcjach miałyśmy trochę luzu w harmonogramie, więc udałyśmy się na kawę i integrację. Przy okazji zaliczyłam pierwszą poważną sesję zdjęciową, która uświadomiła mi jedną rzecz, ale tego to już nie zdradzę. Za to pani z pewnej sieciówki z kawusią zabłysnęła w rozmowie z jedną z moich towarzyszek:
Towarzyszka: Poproszę mrożoną kawę.
Pani: Z lodem?
Po takich uroczych żarcikach wróciłyśmy do "Hybryd", bo szykował się konkurs cosplaya. Jak już wcześniej wspominałam ludzie mają niesamowite pomysły i są bardzo kreatywni. Był wysyp Watsonów i Molly, ale trafił się także Sherlock, Moriarty czy mój zdecydowany faworyt, 10 Doctor z Tardisem na sznurku. Jakież to było urocze. Także mam postanowienie na przyszły rok, że choćbym miała brać dodatkową walizkę na cosplay, przebiorę się. Tylko będę musiała coś zrobić z włosami, ale wszystko jest do załatwienia. Bo póki co stanęło na dwóch postaciach, w które mogłabym się wcielić, ale to tajemnica (he, he, he).
Po cosplayach poszłyśmy jeszcze na dwie prelekcje, a potem trzeba było uciekać, bo czas konwentu dobiegł do końca. Generalnie uważam, że to było świetne wydarzenie, które jeśli w przyszłym roku się powtórzy to na pewno się wybiorę. Pojawiły się też plany, żeby wybrać się na inny konwent, ale zobaczymy jak to będzie. Póki co bawiłam się genialnie, poza małymi nie dociągnięciami jakimi była mała przestrzeń klubu na takie wydarzenie i słabe zaplecze gastronomiczne (niestety, jestem żarłokiem, a żeby coś zjeść konkretnego trzeba było się ulotnić). Ale jako że to była pierwsza edycja Sherlockonu w Polsce to wybaczam. Jak na pierwszy raz było fantastycznie. Ludzie pozytywni, atmosfera przyjazna i nic, tylko czekać aż za roku spotkamy się znowu!