niedziela, 8 maja 2016

Wojna Braci, czyli gdzie się podziali Avengersi?

Z filmami o superbohaterach jest tak, że albo je kochasz albo nienawidzisz. Nie ma czegoś po środku. To jasna ścieżka. Albo czekasz z wypiekami na twarzy na kolejną część albo po prostu odwracasz wzrok i krytykujesz wszystko. Ja od pewnego czasu (no dobra, to będzie z jakieś półtorej roku) jestem w tej pierwszej ekipie. Zakochałam się totalnie i czekam na każdy następny film Marvela. No tak, zapomniałam, jest jeszcze drugi podział. Zwolennicy Marvela (przykładowo Iron Man, Kapitan Ameryka, Thor) i DC Comics (Superman, Batman, Green Latern). W moim przypadku tylko Marvel.

Wczoraj miałam przyjemność iść na najnowszy film "Kapitan Ameryka: Wojna Bohaterów". Początkowo miałam iść na maraton ze wszystkimi filmami Kapitana, ale stwierdziłam, że na drugi dzień będę człowiekiem betonem, a poza tym moja kochana towarzyszka tego dnia niezupełnie mogła ze mną iść. Tak więc bilety zostały zarezerwowane na sobotę. Momentalnie na sali zrobił się tłum ludzi. Czasem to jest naprawdę fajne, jak wszyscy idą do kina na coś na co długo czekali. A jeszcze fajniejszym elementem jest strój fanowski. Oczywiście nie mogłam się powstrzymać i aby zamanifestować swoją przynależność #TeamCaps or #TeamIronMan, założyłam swoją koszulkę z tym pierwszym. A czekając pod kinem widziałam, że nie tylko ja na to wpadłam. Z naprzeciwka szedł chłopak, którym miał koszulkę z Iron Manem i nawet zamawiał ją z tej samej strony co ja (dzięki, Othertees!), tylko że następny wzór.

Ale przechodząc do samego filmu. Mam zamiar zawrzeć kilka spoilerów, więc jeśli ktoś nie chce wiedzieć, co się dalej dzieje w filmie to pragnę powiedzieć: Paaaa! To zobaczenia przy kolejnym wpisie! UWAGA, MOŻLIWE SPOILERY!

W trzeciej części Kapitana Ameryki dochodzi do walki bohaterów. Dzięki temu, że ONZ postanawia kontrolować Avengersów, ponieważ za dużo złego się dzieje, gdy działają samowolnie, dochodzi do rozłamu. Tony Stark/Iron Man (Robert Downey Jr.) jest za podpisaniem, natomiast Steve Rogers/Kapitan Ameryka (Chris Evans) przeciwko. Uważa, że to nie jest najlepszy pomysł. Potem dochodzi do ataku na siedzibę ONZ, w której między innymi ginie Król T'Chaka. Wszyscy podejrzewają o to Zimowego Żołnierza (Sebastian Stan), który jest już ścigany od ponad dwóch lat. Z tej okazji, że Zimowy Żołnierz, a raczej Bucky Barnes jest przyjacielem Kapitana, ten postanawia go chronić. Wzajemny konflikt bohaterów doprowadza do tego, że dochodzi do bezpośredniego starcia. W ekipie Iron Mana meldują się: Czarna Wdowa (Scarlett Johannson), War Machine (Don Cheadle), Vision (Paul Bettany), Czarna Pantera (Chadwick Boseman) i Spiderman (Tom Holland). Z kolei u Kapitana Ameryki: Falcon (Anthony Mackie), Wanda (Elizabeth Olsen), Zimowy Żołnierz (Sebastian Stan), Sokole Oko (Jeremy Renner) i Ant-Man (Paul Rudd).

Między bohaterami dochodzi do walki na lotnisku, a potem Kapitan Ameryka i Zimowy Żołnierz uciekają, a ich towarzysze, dzięki Iron Manowi, trafiają do tajnego więzienia, które znajduje się pod wodą. Gdy Iron Man dowiaduje się, gdzie uciekł Rogers postanawia go odnaleźć i pomóc mu w walce z kimś, kto przyczyni się do pokazania Starkowi prawdy i jednocześnie do rozdrapania starych ran. To podziała na Tony'ego jak płachta na byka i sprawi, że dojdzie tym razem do pojedynku, który sprawi, że bohaterowie (Kapitan i Iron Man) nie będą już tacy sami.

We wcześniejszych częściach Tony Stark jest playboyem, którego ego rośnie z każdą minutą, a on czuje się jak celebryta. Tutaj, szczególnie pod koniec jego wrażliwość i gorycz straty, obnażą go z jego pozeranctwa. Według mnie Robert Downey Jr. odwalił tu kawał aktorskiej roboty i pokazał, że rola Iron Mana nie musi być zagrana na autopilocie.

Ale żeby nie było, że tylko RDJ mnie zachwycił. Nie ukrywam, że chwyciła mnie za serce scena pogrzebu Peggy Carter. Rogers zdał sobie sprawę, że od teraz nie ma już nikogo bliskiego i został sam. Czyli odmrożenie po tak długim czasie od wojny tylko jego zatrzymało w miejscu, a wszyscy już odeszli.

Totalną petardą i tym czym lubię w chodzeniu do kina jest wspólna reakcja współoglądających film. Najpierw w scenie, gdzie Steve całuję Sharon Carter (Emily VanCamp) było coś w stylu "eww" albo "uuu", a potem gdy pokazano reakcję Zimowego Żołnierza i Falcona na zaistniałą sytuację, cała sala ryknęła niekontrolowanym śmiechem. Zresztą była to jedna z najbardziej komicznych scen jakie widziałam.

Jeśli chodzi o czarny charakter to nie był on do końca taki mroczny i okropny. Helmut Zemo (w tej roli genialny Daniel Bruhl, którego z filmu na film uwielbiam coraz bardziej) dostał obsesji na punkcie Kapitana Ameryki oraz Zimowego Żołnierza. Ponownie Bucky'emu wyprał mózg powtarzając mu zestaw rosyjskich słów, które zakodowano mu w 1991 r. Zresztą to nie jest bez znaczenia dla Tony'ego Starka. Bo jak się okaże to właśnie Barnes zabił Starkowi rodziców. Pięknym momentem jest jak Iron Man się o tym dowiaduje. Początkowo ozięble odnosił się do rodziców (na początku filmu jest przyjemny flashback), a gdy popada w chęć zemsty mówi do Kapitana: "Zabił moją mamę". Po raz kolejny wyszła wrażliwość, która rozwinęła się w tym filmie u Starka.

Cieszyłam się niesamowicie, gdy na ekranie pojawił się Martin Freeman. Początkowo (zanim znalazłam się w kinie) myślałam, że będzie on po stronie Zemo, jednak na szczęście się przeliczyłam. W głębi duszy liczę na to, że jeszcze w jakimś Marvelowskim filmie powróci, bo uroczo wyglądał jako najniższy pośród bohaterów. To nie jest nic wrednego, to po prostu moje uwielbienie.

No i na koniec nie mogę nie wspomnieć o czymś co mnie najbardziej rozśmieszyło. Jeśli jest się fanem filmów Marvela to się wie, że po napisach końcowych zawsze jest ukryta scena. A ludzie mimo to wychodzą z kina i potem zatrzymują się w pół kroku na środku sali, bo się okazało, że tam coś dalej jest. Tak też było i tym razem. Pół sali kulturalnie czeka na miejscach, a drugie pół podnosi tyłki i wychodzi, jednocześnie przeszkadzając pozostałym. A ja uważam, że ostatnia scena z Wojny bohaterów była naprawdę istotna.

Generalnie film chyba najlepszy jak do tej pory. Jedyne czego mi zabrakło to Hulka. I gdyby ktoś nie znał tytułu to mógłby pomyśleć, że to Avengersi. Bohaterowie praktycznie ci sami, poza tym, że brakowało właśnie zielonego olbrzyma i Thora. A tak, bez zmian. Mimo to petarda.


P.S. Jutro prawdopodobnie pojawi się wpis o "Szefowej", która była... Ale o tym jutro, żeby nie psuć niespodzianki. :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz