Nie do końca wiem na czym polega mój problem z polskimi serialami. Czy to jest kwestia tego, że one naprawdę mają niski poziom i nauczyłam się tego dostrzegać czy to chodzi raczej o to, że jestem przeżarta produkcjami zachodnimi i wiem, że nic nie jest już w stanie mnie zaskoczyć? Może i jedno i drugie. Oglądając wczoraj wywiady z twórcami i aktorami (tak, tak, czasami mi się tak robi, że na temat danego serialu szukam wszystkiego czego się da), każde z nich powtarzało, że to oryginalny, autorski scenariusz i nikt wcześniej tego nie wymyślił. Ok, rozumiem. Tylko, że i tak coś mi tu nie pasowało, coś uwierało. Może powinnam obejrzeć to raz jeszcze? Z kolei zaskoczyło mnie, oglądając wywiad z Sebastianem Fabijańskim, że twórcy zastosowali ciekawy zabieg w stosunku do aktorów. Wszyscy otrzymali scenariusz do dziewiątego odcinka, a do ostatniego dopiero przed końcem zdjęć. A to wszystko dlatego, żeby nie psuć niespodzianki i żeby ktoś nie puścił pary z ust kto zabił. W końcu cała Polska żyła tym, kto jest mordercą. Wywiad polecam obejrzeć, jest na YouTube.
Cóż, serial jest o tym, że w pewnej małej miejscowości Dobrowice, zostaje zamordowana jedna z uczennic liceum. Zbiega się to z przyjazdem nowego polonisty do tejże szkoły, Pawła Zawadzkiego (Maciej Stuhr). Oczywiście wiadomo, że to nie jest przypadek, to musi mieć drugie dno i jak się potem okaże, owszem, ma i to jakie. Ale po tym zdarzeniu (śmierci dziewczyny), sznur zaczyna się zaciskać. Na jaw wychodzi coraz więcej faktów, które należałoby ukryć. Jednak jak to w małych miasteczkach bywa, ręka rękę myję i całym syfem kręci jeden człowiek i to nie ten oficjalny tzw. burmistrz czy inny wójt. Tutaj kto ma hajs ten ma władzę.
Bardzo rozśmieszyła mnie nierealność tego serialu. Mamy nauczyciela, polonistę, który angażuje się całkowicie w sprawę zabójstwa obcej (tylko początkowo) dziewczyny. Sam komendant (Paweł Królikowski) pyta w pewnym momencie "belfra" czy on tak za każdym uczniem biega po lesie. I coś w tym jest, bo żaden realny nauczyciel nie pcha się z butami w cudze życie. Im się zazwyczaj nie chce, oni mają za dużo roboty, szczególnie poloniści, bo wypracowania, dyktanda, kartkówki i testy same się nie sprawdzą. Do tego trzeba się przygotować do kolejnych zajęć i jeszcze zbudować sobie plan (czy jak to tam się nazywa) prowadzenia zajęć. Bez jaj, serial serialem, ale pewne rzeczy są totalnie komiczne. Na dokładkę mamy jeszcze niezaradną życiowo policję, która niby coś tam robi, ale jednak nie, bo po co? Bo to trzeba uciszyć. Jak się potem okazuje to jest działanie celowe, bo nawet policja jest skorumpowana i podlega temu co ma kasę. Wiem, że pewne rzeczy w pewnych środowiskach tak działają, ale ludzie... Albo z towarzystwa miejskich "szych" tylko dwoje na sześcioro (o ile dobrze liczę) umie mówić po angielsku, a reszta robi głupie miny i udaje światowców co to nie oni, a tak naprawdę potrzebują tłumacza do zwykłego "dzień dobry".
Ciekawi mnie czy to tylko w mojej szkole tak było, że do nauczycieli NIE mówiło się "pani/panie profesorze". Jak powiedziałam o tym tacie to był bardzo zdziwiony. Ale nie wyobrażam sobie mówić "panie profesorze" albo "pani profesor" do nauczyciela starszego ode mnie o siedem, dziewięć albo jedenaście lat. My zamiast tego chodziliśmy w kapciach. Ale cieszę się, że przynajmniej nasz wuefista (he, he, he) nie był jakimś tam zboczeńcem jak ten grany przez Łukasza Simlata. Nasz po prostu siedział na parapecie, udawał posąg Apollina czy innego greckiego myśliciela, chodził w klapkach basenowych i generalnie wszyscy mieli go gdzieś. No i w naszej szkole chyba nie handlowali prochami, a przynajmniej ja się z tym nie zetknęłam. Z kolei w Dobrowicach było to na porządku dziennym. W szatni, w toalecie, wszędzie gdzie chcesz. Byle tylko kasa się zgadzała i inni mieli pod górkę, a do tego jeszcze zwalimy winę na nauczyciela, że to przez niego.
Dobra, nie będę się już tak znęcać i powiem, że co jak co, ale obsada im się udała. Poza tym, że ściągnęli wszystkich znanych polskich aktorów, który w jakimś stopniu liczą się na polskim rynku filmowo-serialowo-teatralnym to jeszcze udało im się odmłodzić licealistów. Młodzi aktorzy bardzo dobrze zagrali uczniów, mimo że im samym w niektórych przypadkach było bliżej do trzydziestki niż do liceum. O polskich serialach można powiedzieć wiele złych bądź neutralnych rzeczy, ale ta produkcja pokazała, że polscy twórcy umieją budować złe charaktery. Prawda jest taka, że ten serial miał dwóch takich ancymonków. Pierwszym z nich jest Adrian Kuś, czyli Sebastian Fabijański. Typowy gangster z prowincji, wszyscy się go boją i wiedzą, że lepiej mu nie wchodzić w drogę. Typowy koleś z tatuażami, zawsze z klamką przy boku i giermkami za sobą. Trzęsie wszystkim dookoła, ale ma też dobrą duszę do osób mu najbliższych. Za swoim młodszym bratem skoczyłby w ogień. Jak sam aktor zauważył w wywiadzie, jego bohater to romantyk, który po prostu ma dwie twarze. Niestety dowiedziałam się jaki będzie jego los zanim nawróciłam się na ścieżkę oglądania, bo cały internet o tym huczał. Jak to powiedział mój tata: "złego diabli nie biorą". No cóż... Drugim czarnym charakterem jest Grzegorz Molenda (Grzegorz Damięcki). Kulturalny pan w garniturku, z odpowiednim zaczesem, w okularkach, z piękną żoną u boku, dwójką dorastających dzieci i kupą siana na koncie. Oczywiście to tylko pozory. Jak on chce tak będzie, żadnych sprzeciwów, a jak coś się komuś nie podoba to można go albo zastraszyć albo przetrzymywać w domu albo po prostu przekupić. Takiego psychopaty w polskim serialu dawno, o ile w ogóle nie było. To jest ten typ, że dopóki nie masz z nim do czynienia to jest ok, ale jak się do ciebie zbliży to jest szansa, że żywy z tego nie wyjdziesz. Nie ukrywam, jego psychopatyczne spojrzenie mnie zahipnotyzowało, ale to znaczy tylko tyle, że casting się postarał i dobrego aktora dobrali do roli.
Bonusową postacią, którą po prostu trzeba lubić i to z całym jego bagażem i anturażem jest Lesław dziennikarz (Krzysztof Pieczyński). Niby taki cichociemny, pijaczek, wszyscy go znają, coś tam sobie pisze, ale nie traktujmy go poważnie, a potem jak odpali petardę to nie ma co zbierać i ci najważniejsi wyskakują z butów.
Generalnie polscy twórcy mają problem z wszelkimi zakończeniami i rozwiązaniami historii, które sobie wymyślą. Tutaj w miarę to wyszło. Jedna z trzech moich podejrzanych osób stała za całą sprawą. Może nie bezpośrednio, jak wymyślili sobie autorzy, ale jednak. Pod koniec można się tego domyślić. Jak to mawiał Sherlock Holmes: "Sprawca zawsze się kryje w pierwszym tomie akt". Cóż, oczywiście zawsze wszystko tak naprawdę sprowadza się do:
a) faceta
b) zazdrości
c) zabawy
d) urojenia
oraz
e) przypadku.
Nie ma innej opcji. Tam się każdy z każdym w pewien sposób łączy, Jedni mają bliższe (he, he), inni dalsze wzajemne relacje, ale dzięki temu serial się kręci, a widzowie mają jakąś tam niespodziankę.
Ogólnie serial strasznie tragiczny nie jest. Poza komizmem (pewnie nieświadomym) jaki w sobie ma, trzyma jakąś tajemnice i zagadkę. W pewnym momencie człowiek dostaje kręcioły. Ostatecznie pomijając początkową nudę to jak na polskie standardy nie jest najgorzej. Jednak ja potrzebuję czegoś więcej, żeby zbierać szczękę z podłogi.
P.S. Zazwyczaj jak robię wpis o serialu to zamiast screenshootów są gify, ale weźcie znajdźcie gify do polskiego serialu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz