Przez dłuższy czas nie oglądałam bajek. Nie wiem w sumie
dlaczego. Dopiero w poprzednie wakacje jakoś się to ruszyło. Byłam w kinie na
„Minionkach”, a potem trafiłam na „W głowie się nie mieści”. Z kolei parę
miesięcy temu moja kuzynka podesłała mi zwiastun „Zwierzogrodu” i stwierdziła,
że musi obejrzeć tę bajkę. Ja niestety zapomniałam o tym na parę miesięcy, aż
do ostatniej niedzieli. Wtedy postanowiłam, że fajnie by było wybrać się na coś
do kina. Po drodze się okazało, że premiera „Mojego wielkiego greckiego wesela”
jest dopiero jutro, więc trzeba było szukać na szybko jakiegoś substytutu
dobrej rozrywki. No i padło na animację...
Kulturalnie zaproponowałam wypad do kina mojemu Wilsonkowi i
poszłyśmy poczuć się jak dzieci. Ale w kinie mój pogląd „dziecinności” został
mocno zweryfikowany. Okazało się, że na seans przyszło więcej osób powyżej 16.
roku życia. Od razu uświadomiłam sobie, że za mało do kina chodzę właśnie na
bajki. Pamiętam jak kiedyś poszłam na „Mikołajka” (miałam wtedy chyba z 17
lat), a na sali średnia wieku to było 11 lat i żadnego dorosłego w pobliżu.
Teraz już bym z tym nie miała problemu, ale wtedy poczułam się jakbym uciekła z
psychiatryka i trafiła do brutalnej rzeczywistości.
Jeszcze dobrze się nie zaczął film, a ja już zbierałam szczękę
z podłogi. A to za sprawą czołówki Walta Disney’a. Kiedyś to było zrobione
jedną, prostą kreską, bez zbędnych fajerwerków. To co zobaczyłam wczoraj było
małym arcydziełem. Piękny obraz, jakby malutki film krótkometrażowy, który
sprawił, że zapragnęłam znaleźć się w samym centrum tej animacji. Aż Wilson do
mnie szepnął, że chce pojechać do Disneylandu. JA TEŻ!
A potem ogarnął mnie nagły smutek, aż poczułam, że w
kącikach moich oczu mogą się pojawić łzy. Wszystko dzięki zwiastunowi „Gdzie
jest Dory?”. Uświadomiłam sobie, że gdy do kin wchodził „Gdzie jest Nemo?” ja
miałam 8 lat, a na drzwiach od mojego pokoju wisiały plakaty z bohaterami tego
filmu. Od tej pory mięło 13 lat. Wiele rzeczy się zmieniło, ale jedno jest
wciąż takie same: Na dobre rzeczy należy czekać latami.
Zainteresował nas jeszcze jeden zwiastun. „Księga dżungli”,
która przyprawiła mnie o gęsią skórkę. Przepiękne zwierzęta naniesione na żywy
plan. Nie żadna bajka w 3D. Po prostu jakby National Geografic. Do tego polski
dubbing z najwyższej półki, dla którego chociażby warto iść na tę produkcję.
Potem zatarłam rączki i zaczął się film. A o czym
„Zwierzogród”? Poznajemy śliczną króliczkę (a może królika dziewczynę?), Judy
Hops, która odkąd pamięta postanowiła sobie, że choćby niewiadomo co zostanie
najlepszą policjantką. Poprzez pewny incydent w dzieciństwie zapragnęła tego
jeszcze bardziej i ze wszystkich swoich sił dążyła do upragnionego celu. Hops
przeprowadza się ze swojej rodzinnej wioski do dużego, pięknego miasta, który
zwie się Zwierzogrodem. Każde zwierze żyje tam ze sobą w symbiozie i harmonii i
nic tego nie zmieni. Jednak upragnione łapanie bandytów przez Judy nie będzie
takim szybkim zadaniem. Jej szef nie jest do końca milutki i sprawia, że jej
początki są trudne. Przez przypadek poznajemy też Nick’a Wilde’a, małego
cwanego lisa, który zna wszystkich i robi doskonałe lewe interesy. Splot
wydarzeń połączy naszych bohaterów i oboje będą musieli rozwiązać zagadkę
zaginięcia Pana Wydralskiego.
Zdecydowanie jest to bardziej bajka dla dorosłych niż dla
dzieci. Owszem, maluchy widzą piękne zwierzątka, przyjaźń i prostą rozrywkę, że
je rodzice zabrali do kina. Jednak starsza część publiczności bardziej doceni
to co autorzy nam podają. Mnóstwo odniesień do współczesnej popkultury m.in. do
„Ojca chrzestnego”, „Breaking bad” i poprzednich produkcji Disney’a. Chyba
byłam jedną z osób, które najgłośniej się śmiały i wcale się z tym nie kryłam.
Gdyby spojrzeć na film pod zupełnie innym kątem to
dostaliśmy piękną historię o dorastaniu, opuszczaniu domu rodzinnego, spełnianiu
marzeń, dążeniu do celu mimo przeciwności losu, a do tego że nie zawsze jest
kolorowo, ale jak się trafi odpowiednia szansa to należy ją wykorzystać i na
nikogo się nie oglądać. Po prostu robić to co serce podpowiada. Gdzie niegdzie
można dostrzec wątek walki o równouprawnienie i o tym, że trzeba być jakim się
jest i pod żadnym pozorem nie zmieniać. No i oczywista oczywistość (jak mówi
klasyk) z odpowiednim przyjacielem u swego boku można robić wszystko na co ma
się ochotę.
Bajka świetna. Powinna walczyć o przyszłoroczną nominację do
Oscara, o ile akademia o niej nie zapomni, a ja liczę, że tak się nie stanie.
Zdecydowanie polecam wybrać się do kina i nie zastanawiać się jakie cyferki ma
się wpisane w metrykę. Zabawa przednia i oby więcej takich filmów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz