W styczniu byłam w kinie już sześć razy, a to jeszcze nie koniec. Czekają mnie jeszcze co najmniej trzy wizyty. Jakoś tak ostatnio mam twórczego lenia i doszłam do wniosku, że pod koniec miesiąca będzie jeden duży wpis o wszystkich filmach jakie widziałam w styczniu. Jednak w tym przypadku musiałam się wyłamać. "Party" miało być dobrym filmem, po którym wszyscy oczekiwali, że będzie miło i sympatycznie. Otóż, no właśnie...
Na tytułowym przyjęciu spotyka się grupa znajomych, którzy mają zamiar świętować zdobycie teki ministra przez jedną z bohaterek, Janet (Kristin Scott Thomas). W tym samym momencie jej mąż, Bill (Timothy Spall) postanawia oznajmić coś, co pociągnie za sobą lawinę oskarżeń, pomówień i wyjawień niewygodnej prawdy. Właściwie ten film byłby lepszy jako sztuka teatralna, bo tak naprawdę powierzchnia, na której odbywała się akcja nie wychodziła poza ramy domu Janet i Billa. A tak wyszło coś co nie do końca zagrało.
Fajnym pomysłem było to, że film jest czarno-biały. Jakoś tak przyczyniało się to do tego, że trochę bardziej można było się skupić na bohaterach i na ich problemach niż na tym co jest dookoła. Na korzyść była też długość filmu. Coraz rzadziej spotyka się filmy pełnometrażowe, które ledwo przekraczają sześćdziesiąt minut. Chociaż z drugiej strony przez to, że czas był tak skrócony możliwe, że nie było szansy na lepsze rozwinięcie problematyki produkcji.
Wszędzie reklamują ten film jako doskonałą czarną komedię z typowym brytyjskim humorem. Cóż, zawsze wydawało mi się, że bawi mnie owe poczucie humoru, bo uwielbiam Monty Pythona, Fry and Laurie czy nawet Benny'ego Hilla, ale tutaj miejscami miałam minę w stylu "serio, naprawdę to ma mnie bawić?". A szczególnie byłam nie tyle zażenowana co zdziwiona wręcz duszeniem się ze śmiechu ludzi, który byli ze mną na seansie. No kurczę, owszem były pewne ironiczne zbiegi okoliczności, ale (uwaga, możliwy spoiler!) śmierć na podłodze mieszkania jest śmieszna? Może to moja wina, może miałam gorszy dzień na takie poczucie humoru, sama nie wiem.
Do tego miejscami dialogi były tak płaskie i nienaturalne, że aż zaczęłam się zastanawiać czy ludzie na pewno tak między sobą rozmawiają. Może taki był zamysł, może to przerysowanie postaci i sytuacji właśnie takie miało być, jednak to zupełnie do mnie nie trafiło. Plusem była obsada, która była dobrze dobrana i tak naprawdę każdy z aktorów jest szerzej znany z jakiejś roli (przynajmniej dla mnie). Więcej nie ma się co rozpisywać, jeśli lubicie coś w stylu przerysowanego teatru telewizji to śmiało, jak nie to po prostu odpuście i poszukajcie czegoś przy czym naprawdę dobrze możecie się bawić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz