Generalnie "Pierwszy śnieg" przedstawia serię kilku makabrycznych zabójstw dokonanych na kobietach. W książce naprawdę nie było to takie łatwe rozpoznać kto za wszystkim stoi. Z kolei w filmie nie miałabym najmniejszego problemu z rozszyfrowaniem tej zagadki, ponieważ wszystko było podane jak na tacy. Zresztą już od pierwszej sceny pokazana była rozbieżność z oryginałem. Zdaję sobie sprawę z tego, że to tylko "na podstawie", jednak wolę jak podstawa jest wierna oryginałowi w większym, a nie mniejszym stopniu. Nie chcę za bardzo zdradzać co od czego się różniło, bo książkę naprawdę warto przeczytać. No i dziwiło mnie to, że "Pierwszy śnieg" to 7 tom, w którym głównym bohaterem jest norweski detektyw. Zazwyczaj zaczyna się od początku, no ale widocznie ktoś miał taką wizję. Tylko, że i tak jest pewien problem i tak, przynajmniej dla mnie. Bo ja jako osoba po lekturze książki to co widziałam na ekranie porównywałam do tego co przeczytałam. Ale osoba, która nie czytała książki momentami miała problem, żeby ogarnąć niektóre wątki, bo najzwyczajniej w świecie pewne sytuacje i powiązania w filmie nie zostały wytłumaczone. A wszystko przez to, że nie da się w dwie godziny ekranizacji upchnąć ponad czterystustronnej książki.
Tak czy inaczej dla mnie książkowy Harry już zawsze będzie miał twarz Michaela Fassbendera, któremu wybaczam to, że tu coś nie wyszło. Dla Fassbendera jestem w stanie na wiele rzeczy przymknąć oko, więc i tu niech tak będzie. Za to niesamowicie w tym filmie drażnił mnie Val Kilmer. O matko, nie mogłam na niego patrzeć i go słuchać. Wyglądał jak bokser, który od pewnego czasu zaczął stale odwiedzać chirurga plastyka i ostrzykiwać się botoksem. Właściwie nigdy nie byłam jego fanką, ale tu mi tak bardzo przeszkadzał.
Zabawne, ale montażyści też się nie popisali, ponieważ w zwiastunie zostały umieszczone dwie sceny, których w ogóle nie było w filmie. Nie wiem czy komuś się przysnęło czy co, ale mimo wszystko po zwiastunie miałam ogromny apetyt na ten film. Po książce urósł do ogromnych rozmiarów, a gdy już było po to poczułam spore rozczarowanie. Kurczę, ten film mógł mieć wszystko, a tak naprawdę nie miał nic. I to jest smutne.
Generalnie zabrakło tego czegoś, tego magnetyzmu, który ma książka. Tutaj wszystko spłaszczyli, pociągnęli do minimum minimum i widz wyszedł z kina zawiedziony. Po prostu będę się trzymać tego, że po raz kolejny dostaliśmy pusty przekład do zarabiania pieniędzy dla Holiłudu. I chociaż bardzo bym chciała to mam nadzieję, że nie wezmą się za ekranizację kolejnego tomu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz