niedziela, 23 lipca 2017

Wibbly Wobbly Timey Wimey... Stuff, czyli Doctor Who Experience

Znacie to uczucie, gdy po pewnym czasie wpadacie w fandom i wiecie, że już z niego nie wyjdziecie? Ja tak mam za każdym razem. Ostatnio wpadłam w wir Doctora Who i już tak zostało. Jako że w te wakacje nawymyślałam sobie wycieczki szlakiem seriali to nie mogło zabraknąć najnowszego nabytku. Dwa miesiące temu w internetach wynalazłam coś na kształt muzeum o Doctorze Who. Ku mojej radości okazało się, że to tylko godzina czterdzieści pociągiem od miejsca, w którym teraz mieszkam. Oznajmiłam towarzyszce moich podróży, że nie popuszczę i musimy jechać do Cardiff na wystawę. Z dnia na dzień coraz bardziej się nakręcałam, a gdy dotarłam na miejsce zmieniłam się w szalonego pięciolatka.


Niespodziankę mogłam już mieć przy zakupie biletów, ale niestety wszystko już było wykupione. Otóż można było nabyć bilety specjalne, które zawierały paczkę z fanowskimi gadżetami. Był tam m.in. klucz do Tardis, koszulka, torba czy certyfikat towarzysza. Cóż, musiałam się zadowolić zwykłym biletem, ale odbiłam to sobie w specjalnym sklepie z gadżetami. O 13 weszliśmy na pierwszą część wystawy. Był to specjalny pokaz/przedstawienie, w którym udział brali zwiedzający. Na ekranach wyświetlał się filmik z instrukcjami od Doctora (12 Doctor, oczywiście), by pomóc ocalić mu świat. Trafiliśmy do Tardis, lecieliśmy przez galaktykę, trafiliśmy na bitwę z Dalekami, szliśmy strasznym lasem z Weeping Angels i szukaliśmy specjalnych kryształów. Generalnie czułam się jak pięciolatek i chodziłam tam z otwartą paszczą.


Potem Doctor nam ładnie podziękował za pomoc w uratowaniu galaktyki czy tam czego i przeszliśmy do drugiej części, w której można było zobaczyć części scenografii (m.in. wnętrze Tardis 9 i 10 Doctora czy całe Tardis z klasycznych odcinków) oraz kostiumy czy kosmitów, którzy pojawiali się w odcinkach. Oczywiście jak to ja, na każdym kroku było foto, foto, bo przecież już nigdy tam więcej nie pojadę. Jako atrakcje dodatkowe, można było zrobić sobie zdjęcia na wybranych tłach z serialu czy też zrobić sobie makijaż a'la 11 Doctor z jednego z ostatnich odcinków.


Jedyne z czego nie byłam zadowolona to to, że nigdzie nie było Adipose i za mało było 10 Doctora. A tak wszystko było bardzo, bardzo fajne. Po zwiedzaniu wszystkich części poszłam do sklepu, który w całości zwiedzałam trzy razy, bo się nie mogłam zdecydować co tak naprawdę chciałabym kupić. Moja towarzyszka namawiała mnie na uroczy pulowerek, ale ostatecznie się nie zdecydowałam. Za to kupiłam pocztówki, breloczki, bransoletki, naszyjnik, magnes na lodówkę, plakat na ścianę, torbę płócienną Tardis i chyba to wszystko. Szykowałam się, że będzie pełno popsów, a był tylko 4 Doctor. Tak czy inaczej zostawiłam tam mnóstwo kasy, a popsa Daleka kupiłam sobie już w Bristolu w geek stopie.


Szczerze mówiąc była to jedna z moich lepszych wycieczek na jakich byłam. Teraz została mi tylko Kornwalia i West Bay. Na koniec zostawiam kilka zdjęć z wystawy.






wtorek, 11 lipca 2017

Pajączku, uratuj świat! Czyli Spider-Man Homecoming

Prawda jest taka, że wpis miał być już w piątek, czyli wtedy kiedy byłam w kinie, ale jak zwykle mi nie wyszło. W każdym razie seans zaliczony i szczerze nie żałuję. Do każdego poprzedniego Spider-Mana podchodziłam z rezerwą i prawda jest taka, że widziałam maksymalnie dwa filmy i to te pierwsze z początku XXI wieku (nie jestem nawet w stanie podać dokładnego roku ich powstania). Ale z tej okazji, że tego Petera Parkera przygarnął Marvel i powitaliśmy gier po raz pierwszy w Wojnie Bohaterów to grzechem byłoby nie obejrzeć. Pech tak chciał, że premierę wymyślili sobie na lipiec, więc zmuszona byłam iść do angielskiego kina i bez wsparcia polskich napisów zagłębić się w nowej produkcji. I co zabawne, bez problemu wszystko zrozumiałam.


W filmie poznajemy młodego chłopaka, który jest uczniem amerykańskiej szkoły, jego konikiem są nauki ścisłe, a najlepszym przyjacielem miejscowy grubasek-nerd. Poza tym Peter wszystkim się chwali, że zna Iron Mana i generalnie tylko czeka, aż ten da mu znać, by mógł znowu się z nim spotkać. Oczywiście nikt nie wie, że to on jest Pajęczakiem, do czasu, gdy jego kumpel odkrywa jego tajemnice i za wszelką cenę namawia go zdradzenia prawdy o sobie. Dla zabicia czasu i byciu w ciągłej gotowości Parker sprawuje "opiekę" nad miastem. Pomaga staruszkom, ratuje miasto od napadów na bank, a także ucieka z lekcji. Jest też zwyczajnym nastolatkiem, który po cichu podkochuje się w jednej z najładniejszych dziewczyn w szkole. Krótko mówiąc, typowy nastolatek. Jednak gdy w mieście pojawia się pewien bardzo nieprzyjemny typ, Peter musi zdecydować czy woli siedzieć bezczynnie i czekać na telefon od Starka czy brać sprawy w swoje ręce...


A ten nieprzyjemny typ, no cóż, jakoś tak skradł moje serce i niestety, ale Loki musi mu ustąpić miejsce i wędrować na trzecie miejsce moich ulubionych typów spod ciemnej gwiazdy. Michael Keaton ostatnio w filmach mnie zaskakuje i nie ukrywam, że ucieszyłam się, gdy dowiedziałam się, że to on pojawi się jako złol w Spider-Manie. W końcu mamy bohatera, który kierowany konkretnymi pobudkami stał się tym kim się stał. Nie ma żadnej mocy nadprzyrodzonej, jest po prostu inteligentnym człowiekiem, który potrafił wykorzystać to co mu zostało jako jego ostatnia deska ratunku. I uwierzcie mi, to on was będzie najbardziej zaskakiwał w tym filmie. Z kolei Tony Stark w tym filmie to taki trochę dobry wujek, a trochę zły tata. Szczerze to myślałam, że pojawi się w więcej niż pięciu scenach, no ale cóż, nie będę wybrzydzac. Trzeba będzie poczekać do kolejnych Avengersów na więcej Żelaznego Gościa.


Generalnie nie chcę pisać za dużo o samym filmie, bo nie warto psuć sobie zabawy. Peter został odmłodzony, wepchnięty w świat elektroniki jak na nastolatka przystało i dodano mu pewnej świeżości i lekkości, bo niby wcześniej już to było, ale teraz jest jakby inaczej. Wybierzcie się do kina, jeśli chcecie przez dwie godziny świetnie się bawić, a przez ostatnie czterdzieści minut siedzieć z rozdziawioną buzią. Przynajmniej ja tak miałam... Nie to co mój 10-letni kuzyn, który po pół godzinie powiedział, że się nudzi.


Za to zaciekawiły mnie jeszcze przed sensem dwa zwiastuny: Thora 3 i Defendersów. Ten drugi skłonił mnie do tego, żeby obejrzeć w końcu Daredevila, Luke'a Cage'a i dokończyć Iron Fista. Plan jest taki, żeby chociaż z dwiema z tych trzech produkcji wyrobić się do końca lipca. Także trzymajcie kciuki.


P.S. Ostatnio jestem bardzo leniwa jeśli chodzi o pisanie, w przeciwieństwie do oglądania. Obiecuję, że do piątku pojawi się jeszcze jeden wpis, tym razem o serialu.