wtorek, 11 lipca 2017

Pajączku, uratuj świat! Czyli Spider-Man Homecoming

Prawda jest taka, że wpis miał być już w piątek, czyli wtedy kiedy byłam w kinie, ale jak zwykle mi nie wyszło. W każdym razie seans zaliczony i szczerze nie żałuję. Do każdego poprzedniego Spider-Mana podchodziłam z rezerwą i prawda jest taka, że widziałam maksymalnie dwa filmy i to te pierwsze z początku XXI wieku (nie jestem nawet w stanie podać dokładnego roku ich powstania). Ale z tej okazji, że tego Petera Parkera przygarnął Marvel i powitaliśmy gier po raz pierwszy w Wojnie Bohaterów to grzechem byłoby nie obejrzeć. Pech tak chciał, że premierę wymyślili sobie na lipiec, więc zmuszona byłam iść do angielskiego kina i bez wsparcia polskich napisów zagłębić się w nowej produkcji. I co zabawne, bez problemu wszystko zrozumiałam.


W filmie poznajemy młodego chłopaka, który jest uczniem amerykańskiej szkoły, jego konikiem są nauki ścisłe, a najlepszym przyjacielem miejscowy grubasek-nerd. Poza tym Peter wszystkim się chwali, że zna Iron Mana i generalnie tylko czeka, aż ten da mu znać, by mógł znowu się z nim spotkać. Oczywiście nikt nie wie, że to on jest Pajęczakiem, do czasu, gdy jego kumpel odkrywa jego tajemnice i za wszelką cenę namawia go zdradzenia prawdy o sobie. Dla zabicia czasu i byciu w ciągłej gotowości Parker sprawuje "opiekę" nad miastem. Pomaga staruszkom, ratuje miasto od napadów na bank, a także ucieka z lekcji. Jest też zwyczajnym nastolatkiem, który po cichu podkochuje się w jednej z najładniejszych dziewczyn w szkole. Krótko mówiąc, typowy nastolatek. Jednak gdy w mieście pojawia się pewien bardzo nieprzyjemny typ, Peter musi zdecydować czy woli siedzieć bezczynnie i czekać na telefon od Starka czy brać sprawy w swoje ręce...


A ten nieprzyjemny typ, no cóż, jakoś tak skradł moje serce i niestety, ale Loki musi mu ustąpić miejsce i wędrować na trzecie miejsce moich ulubionych typów spod ciemnej gwiazdy. Michael Keaton ostatnio w filmach mnie zaskakuje i nie ukrywam, że ucieszyłam się, gdy dowiedziałam się, że to on pojawi się jako złol w Spider-Manie. W końcu mamy bohatera, który kierowany konkretnymi pobudkami stał się tym kim się stał. Nie ma żadnej mocy nadprzyrodzonej, jest po prostu inteligentnym człowiekiem, który potrafił wykorzystać to co mu zostało jako jego ostatnia deska ratunku. I uwierzcie mi, to on was będzie najbardziej zaskakiwał w tym filmie. Z kolei Tony Stark w tym filmie to taki trochę dobry wujek, a trochę zły tata. Szczerze to myślałam, że pojawi się w więcej niż pięciu scenach, no ale cóż, nie będę wybrzydzac. Trzeba będzie poczekać do kolejnych Avengersów na więcej Żelaznego Gościa.


Generalnie nie chcę pisać za dużo o samym filmie, bo nie warto psuć sobie zabawy. Peter został odmłodzony, wepchnięty w świat elektroniki jak na nastolatka przystało i dodano mu pewnej świeżości i lekkości, bo niby wcześniej już to było, ale teraz jest jakby inaczej. Wybierzcie się do kina, jeśli chcecie przez dwie godziny świetnie się bawić, a przez ostatnie czterdzieści minut siedzieć z rozdziawioną buzią. Przynajmniej ja tak miałam... Nie to co mój 10-letni kuzyn, który po pół godzinie powiedział, że się nudzi.


Za to zaciekawiły mnie jeszcze przed sensem dwa zwiastuny: Thora 3 i Defendersów. Ten drugi skłonił mnie do tego, żeby obejrzeć w końcu Daredevila, Luke'a Cage'a i dokończyć Iron Fista. Plan jest taki, żeby chociaż z dwiema z tych trzech produkcji wyrobić się do końca lipca. Także trzymajcie kciuki.


P.S. Ostatnio jestem bardzo leniwa jeśli chodzi o pisanie, w przeciwieństwie do oglądania. Obiecuję, że do piątku pojawi się jeszcze jeden wpis, tym razem o serialu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz