Obejrzenie dwóch pierwszych sezonów zajęło mi trzy wieczory (a właściwie noce). A potem się okazało, że tydzień później premierę miał trzeci sezon i byłam skazana na co tygodniowe męki jakimi jest czekanie na kolejny odcinek. Wiecie, to ten rodzaj serialu, gdzie odcinek zawsze kończy się w takim miejscu, że ma się ochotę zabić twórców, że mają czelność coś takiego robić. Jednak jakoś potrafiłam im to wybaczyć, bo to co dostawałam podczas 45-minutowego seansu było warte wszystkiego.
Sezon 1
W pierwszym sezonie poznajemy Aleca Hardy'ego (David Tennant), który przybywa do niewielkiego miasteczka Broadchurch, by rozwiązać sprawę zabójstwa 11-letniego chłopca. Przy okazji dowiadujemy się, że zgarnął sprzed nosa posadę miejscowej policjantce Ellie Miller (Olivia Colman), która po powrocie z urlopu miała otrzymać awans. Początki ich znajomości nie należą do najłatwiejszych. On jest zrzędliwym, ponurym gliniarzem, który wszędzie widzi podejrzanych, a wszyscy widzą w nim dupka. Ona to typowa "mamuśka", która wszystkich traktuje przyjaźnie i nie może pogodzić się z tym, że to w jej miasteczku doszło do tak okropnego czynu. I jak tych dwoje może ze sobą współpracować? No cóż, przeciwieństwa się przyciągają.
Jeśli chodzi o samą sprawę, czyli zabójstwo, to nie ukrywam, że to chyba jedna z lepszych spraw i rozwiązanie jej jakie kiedykolwiek wymyślono. Chociaż ja jako już spaczony człowiek serialami, zorientowałam się kto zabił na przełomie piątego i szóstego odcinka, to w sumie dla laika w tym gatunku rozwiązanie sprawy może być wielkim szokiem. Po prostu geniusz to wymyślił. Jak to Hardy powtarzał od pierwszego odcinka: "Nie ufaj nikomu". Nie chcę za dużo zdradzać, bo to naprawdę warty obejrzenia serial, ale mogę powiedzieć, że lista podejrzanych do najkrótszej nie należy, a w pewnym momencie wszyscy zaczęli wpadać w taki obłęd, że każdy podejrzewał każdego. I jeśli chodzi o pierwszy sezon to polecam także książkę, która została napisana na podstawie właśnie pierwszego sezonu. Czyta się ją bardzo szybko (tak, kupiłam i przeczytałam), a dzięki opisom zostało przekazane to czego w serialu bohaterowie nie mówili.
Sezon 2
W drugim sezonie mamy pokazany proces zabójcy. Oczywiście nic nie jest takie łatwe jakby mogło się wydawać i zabawa musi trwać. Równocześnie z procesem mamy nawiązanie do przeszłości Hardy'ego. Bo jak wiadomo, każdy szanujący się serial o policjantach/detektywach/lekarzach, musi mieć bohatera/bohaterów, którzy mają swoje mroczne tajemnice, ukrytą przeszłość i problemy, przed którymi uciekają. Naturalnie tym razem nie jest inaczej. Do Broadchurch trafił, ponieważ nie wyszło mu z poprzednią sprawą i musiał gdzieś uciec. Ale przeszłość wraca i musi stawić jej czoła. Będzie mu to wychodziło raz lepiej, a raz gorzej, ale przynajmniej pewne rzeczy zostaną wyjaśnione.
Wracając jeszcze do procesu, to zabawne, ale część oskarżeń jakie padła były niesamowicie absurdalne. Do tego proces obnażył wiele tajemnic i zadawano bardzo niewygodne pytania. Genialnie pokazali psychikę bohaterów i to, kto z nich jest najsilniejszy. Bo jak wiadomo, najsilniejsi przetrwają. A może to tylko pozory? W każdym razie brytyjskie prawo funkcjonuje trochę inaczej niż u nas i tam o wyroku decyduje ława przysięgłych. A jak wiadomo, bardzo często to zwyczajni ludzie, którzy nie mają doświadczenia w sprawach karnych. Mówi się, że są bezstronni i kierują się tylko tym co otrzymają podczas rozpraw. Niezupełnie się z tym zgadzam, no ale cóż, to tylko serial w tym przypadku.
Sezon 3
W sezonie trzecim mamy pewien przeskok w czasie, proces został już dawno zamknięty, każdy żyje swoim życiem i... wraca Alec. I to nie sam. Pojawia się także kolejna sprawa. Tym razem nie jest to morderstwo, a gwałt. Momentami wydawało mi się to gorsze niż poprzednia sprawa. Mogę zdradzić, że przy ostatnim odcinku, gdy złapali sprawcę i go przesłuchiwali rozbiło mi się niedobrze i miałam ochotę wejść tam do serialu i zrobić mu krzywdę. Zresztą nie tylko ja...
Trzeci sezon rozwija bardziej wątki spraw osobistych naszych głównych bohaterów. Dzieci dorastają, sprawiają coraz większe problemy i ładują się w okropne kłopoty. Niektórzy próbują ułożyć sobie życie w dziwny sposób, a inni staczają się na dno nie widząc dla siebie nadziei. Ktoś mógłby powiedzieć, że trzeci sezon jest zrobiony trochę na siłę, byle tylko jakoś domknąć nierozwiązane wątki. To nieprawda. Tego serialu po prostu chce się więcej i więcej. To smutne, że ten sezon był ostatni, ale mimo wszystko w głębi mojego fangirlowego serduszka wierzę, że może kiedyś powstanie ten czwarty sezon (i pięć kolejnych).
Oprócz tego, że ten serial dostarczył niesamowitych emocji związanych ze sprawami to jeszcze sprezentował najcudowniejszy bromance jaki w życiu widziałam. Ellie i Alec to mistrzostwo świata. Od nienawiści do przyjaźni. Może nie takiej oczywistej i prostej, ale widać, że to coś wyjątkowego. Co ciekawe fandom jest podzielony, bo część uważa, że oni powinni być parą, a część, że jednak nie. Naturalnie jestem w tej drugiej grupie, bo ja ich sobie razem po prostu nie wyobrażam. Zresztą sami zainteresowani uważają, że to by było dziwne (polecam obejrzeć jeden z odcinków Grahama Nortona z nimi). Chociaż odczuwam wielkie rozczarowanie, że z racji wielokrotnych okazji Alec nigdy nie przytulił Ellie (nie sugerujcie się tym gifem tam gdzieś u góry). A MÓGŁ TO ZROBIĆ! I nie chodzi tu o żadną relację romantyczną tylko po prostu po przyjacielsku. Wiecie, taki ludzki odruch, ale nie, bo to przecież grumpy cat... Ale wydaję mi się, że też trochę w tym winy Ellie. Zresztą każdy powinien ocenić sam, jak już obejrzy.
Ale na przestrzeni trzech sezonów widać kolosalną różnicę w zmianie naszej uroczej pary detektywów. Ellie stała się policjantką z krwi i kości z naczelną dewizą "nie ufaj nikomu" (tak, tak, nauczyła się czegoś od Hardy'ego), poświęciła się pracy i nauczyła się rządzić Aleckiem. Z kolei on zrobił się trochę delikatniejszy, ale nadal w nim pełno sarkazmu i złośliwości. Do tego dopadły go pewne obowiązki, którym musiał stawić czoło i nie miał wyjścia, ale musiał się radzić w tej sprawie Ellie. To naprawdę uroczę, że oni tak doskonale się uzupełniają (są chyba nawet lepsi niż Sherlock i Watson xD ).
Na pewno ten serial by nie był taki jaki jest, gdyby nie pewna rzecz: akcent, z jakim mówi Alec. Jakby ktoś nie wiedział to Tennant jest Szkotem i tutaj zdecydowanie to wykorzystano, nawet Ellie mu to kiedyś wypominała. On tu tak zabawnie fafluni, że niestety, ale bez napisów to ja go nie rozumiem. Trzy najzabawniejsze słowa jakie mówi z tym swoim uroczym akcentem to: Milla (Miller), bladi (bloody - w połączeniu z Twitterem otrzymujemy: bladi Tłita) oraz szori (sorry). Tak czy inaczej mogę go słuchać godzinami. Cóż, tak już mam...
W tym roku postanowiłam sobie, że będę sobie robić wycieczki szlakiem moich ulubionych seriali i "Broadchurch" ma to szczęście, że znalazło się na mojej mapie. To miasteczko oczywiście nie istnieje, ale zdjęcia do plenerów kręcono w West Bay w Dorset. Jest tam naprawdę przepięknie i aż żal tam nie pojechać. Na moje szczęście będę niedaleko tego miejsca, więc nie odpuszczę i pojadę, choćby miał być tam huragan czy inne tsunami. Muszę, po prostu muszę.
No i oczywiście jak to ja i moja obsesja, nie mogło się nie obejść bez innych zarażonych. Dzięki mnie i mojemu ciągłemu gadaniu o "Broadchurch" trzy kolejne osoby zaczęły to oglądać. Jedna dzieli ze mną smutek, żal i rozpacz, że to już koniec i lubi rozdrapywać moje rany ciągłym przypominaniem mi, że to już koniec. Dlatego jedyną nadzieją dla mnie jest ponowne obejrzenie tego. Ja z całego serduszka gorąco polecam. Chciałam napisać tutaj trochę więcej, ale nie chcę robić spoilerów, bo może ktoś się skusi na oglądanie. Jedyne co napiszę to OGLĄDAJCIE! xD
BONUS:
(nie, nie łudźcie się, nie zrobi tego)