Drugi dzień naszej wyprawy rozpoczął się moim zachwytem nad hotelowym łóżkiem. W życiu nie spałam na czymś tak wygodnym. Jak położyłam się w nocy tak obudził mnie dopiero brutalny dźwięk mojego budzika. Czułam się jak księżniczka, owinięta po czubek głowy kołdrą i obłożona poduszkami. Gdybym mogła to wyniosłabym je na plecach i zabrała ze sobą do domu. Po szybkim ogarnięciu postanowiłyśmy wykorzystać okazję, że od naszego hotelu do Primarka było jakieś dziesięć minut pieszo. Jak się okazało przyszlyśmy na dwadzieścia minut przed otwarciem, więc skorzystałyśmy z możliwości zjedzenia śniadania. Do 12 musialyśmy się wymeldować z hotelu, wiec na zakupy zostało niewiele czasu. W rekordowym tempie załatwiłyśmy wszystko co trzeba, wrociłyśmy do hotelu, żeby się wymeldować i ruszyłyśmy z tobołami metrem na Piccadely, bo ja chciałam trafić do raju. No i trafiłam. Po długich poszukiwaniach zameldowałam się w geekowskim sklepie, w którym spędziłam mnóstwo czasu chodząc z rozdziawioną buzią i podziwiając wszystko. Jakie to było wspaniałe uczucie, gdy moim oczom ukazały się setki popsów, o których w Polsce mogę tylko pomarzyć. Do tego wszystko pięknie podzielone na sekcje np. Marvel, Doctor Who czy Sherlock. No właśnie, Sherlock. To było moje wielkie rozczarowanie. Pojechałam tam z planem zakupu popsa mojego kochanego detektywa, a tu niespodzianka, wszystko wykupione. Mycrofta czy Irenki pod dostatkiem, a Holmesa nie uraczysz. Na szczęście w biegu szybko złapałam ostatniego Watsona. Zastanawiałam się jeszcze nad zakupem plakatu, ale stwierdziłam, że nie będę miała jak tego przewieźć do Polski, wiec wolałam zaopatrzyć się w drugiego popsa. I ponownie stanęłam przed trudnym wyborem. Brać Lokiego czy Hulka. Loki czy Hulk? Moja miłość do wielkiego zielonego potwora zwyciężyła i padło na Hulka. I już chciałam wychodzić ze sklepu, gdy okazało się, że w piwnicy jest drugi poziom. Dopiero tam mnie szczerze zatkało. Wszędzie, dosłownie wszędzie były książki, gry i komiksy. Długo się zastanawiałam czy brać komiks z Sherlockiem, ale oczywiście ostatecznie go wzięłam. Gdybym miała więcej pieniędzy i więcej miejsca to kupiłabym Monopoly z Avengersami i Cluedo (czy jak to tam) z Sherlockiem.
Ciężko mi było opuszczać sklep radości i miłości, ale czekała mnie jeszcze jedna atrakcja. Zanim tam jednak dotarłam to zwiedziłam trochę Soho, które bardzo mi się podoba i ciekawą chińską dzielnicę.
Następnie z radością ponownie trafiłam na Baker Street, tym razem pod dokładny adres 221B. A oznacza to, że byłam w domu Sherlocka Holmesa. Po odczekaniu ponad godziny w kolejce zwierdzilam bardzo urocze mieszkanie, a raczej cały dom. W środku było mnóstwo rzeczy, które przybliżały zarówno historię jak i sposoby pracy detektywa. Na ostatnim piętrze były nawet woskowe figury postaci, które odegrały znaczącą rolę w życiu Holmesa np. Moriarty czy Irene Adler.
Potem postałam sobie w jeszcze jednej kolejce, w sklepie koło muzeum, bo przecież musiałam kupić sobie niewielką pamiątkę z tamtego miejsca. Następnie udałyśmy się na szybki obiad w KFC i czas nam było wracać do domu. Trochę czekałyśmy na pociąg, ale potem się okazało, że gdyby nie fakt, że w portfelu zostało mi £5 i następnego dnia musiałam iść do pracy to pojechałabym na stację końcową, bo prowadziła prosto na sam koniec Kornwalii. A przecież chciałabym podziwiać piękne widoki z klifów i znaleźć swojego własnego Rossa Poldarka...
Oczywiście wszystkiego nie udało nam się zwiedzić, ale może za rok dam radę. Na pewno, jeśli wrócę tu znowu na wakacje do pracy, będę chciała jechać do Kornwalii. Po prostu muszę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz