wtorek, 1 grudnia 2015

Two be(ers) or not to be(ers), czyli krew, pot i dużo łez...

Wczoraj miałam niesamowitą przyjemność zobaczyć transmisję National Theatre Live i spektakl "Hamlet". Nie powiem, oczekiwałam na ten dzień odkąd tylko pojawiła się informacja, że można już rezerwować bilety, ale im bliżej godziny zero, tym bardziej uchodziło ze mnie ciśnienie. A już w ogóle zwątpiłam w całe przedsięwzięcie, gdy dowiedziałam się, że spektakl potrwa cztery godziny (przedwczoraj informacja została zweryfikowana, że to jednak będzie 210 minut) i po prostu zasnę tam z nudów. Otóż... BŁĄD!

Po wejściu do kina poczułam jakąś dziwną fangirlową moc i zdałam sobie sprawę, że ja tu przecież nie jestem za karę tylko z miłości. Tytułowego Hamleta gra Benedict Cumberbatch i jakże by mogło to być torturą? Mimo iż kino było puste (w porównaniu ze Środami z Orange, oczywiście) to wszędzie widziałam tych oczekujących w napięciu ludzi. Na salę zaczęli wpuszczać na pięć minut przed rozpoczęciem transmisji. Gdy tłum zaczął zajmować miejsca, na naszych fotelach zauważyliśmy dwie kartki: ankietę dotyczącą naszych wrażeń odnośnie spektaklu i kupon konkursowy Fiata 500. Takie tam, lokowanie produktu. Przeurocza pani udzieliła nam kilku wskazówek dotyczących trwania pokazu i przerwy jaka miała się dobyć, a także co należy zrobić z ankietami. Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca zabawa się zaczęła.

Zanim dostaliśmy to po co przyszliśmy, mieliśmy okazję obejrzeć krótki wywiad z Benedictem Cumberbatchem oraz jego wizytę w jednej ze szkół, w których grupa teatralna przedstawiła własną interpretację sztuki. Niestety jestem tak bardzo spaczoną fangirl, że wiedziałam o czym Ben będzie mówił w wywiadzie, bo widziałam gify na Tumblrze. Tak to jest jak połowa blogów, które obserwujesz dotyczą właśnie Cumberbatcha.

Po takim krótkim wprowadzeniu otrzymaliśmy piękny pokaz, który wywoływał wszelkie możliwe emocje. Cumberbatchowi można zarzucić brak urody (przynajmniej tej szytej pod kanon typowego piękna), ale nie beztalencie. Aktorem jest obłędnym i sposób w jaki potrafi żonglować emocjami jest niesamowity. W jednej chwili potrafi wylewać morze łez, by za chwilę robić z siebie błazna i zachowywać się jak pięcioletnie dziecko. Komizm i dramatyzm przeplatają się w takim tempie, że nie można się choć przez chwilę nudzić. Do tego kto by się spodziewał, że Hamlet może biegać po scenie w jeansach, adidasach i koszulce z Davidem Bowiem? Otóż tak, to się właśnie wydarzyło. Ubiorem, wyglądem i zachowaniem główny bohater przypominał typowego 17-latka, który żyje w bogactwie, tylko trochę jest nieszczęśliwy. No dobra, trochę bardzo. A na dokładkę ma kumpla hipstera, który jest cały wytatuowany i chodzi w koszulach w kratę. W jednej ze scen, gdy grabarz kopał dół, a Hamlet i Horatio mu się przyglądają, panowie wyglądają jakby wybrali się na nocne zwiady dzielni. Jeszcze Ofelia ubiorem zahaczała o współczesność. Nosiła duży, rozciągnięty sweter albo piękną czarną suknię. Miało się wrażenie, że młodzi bohaterowie sztuki są nawiązaniem do współczesności. Z kolei "starszyzna" była odziana klasycznie, epokowo. Do tego pojawiały się rekwizyty naszych czasów. Ofelia biegała z aparatem i robiła zdjęcia, grabarz miał radio i termos.

O ciarki na całym ciele przyprawiała scenografia i muzyka. Każdy element dekoracji był bardzo realistyczny, co sprawiało, że widz czuł się jakby był w jakimś prawdziwym zamku i przyglądał się wszystkiemu z boku. Pięknym momentem był fragment, który kończył część pierwszą spektaklu. Na całej scenie panowała ciemność, a tylko z bocznych drzwi wydobywały się błyski i grzmoty jakby za rogiem czaiła się burza.

Moim wyznacznikiem znudzenia w kinie/teatrze jest częstotliwość spoglądania na zegarek. Podczas spektaklu zrobiłam to tylko dwa razy. Pierwszy taki incydent miał miejsce na czterdzieści minut przed przerwą i to tylko dlatego, że moje pośladki zaczęły drętwieć. Drugi raz stało się tak na dziesięć minut przed przerwą i gdy spojrzałam na zegarek to byłam w szoku, że już jest tak późna pora i że ten czas tak szybko zleciał.

Jak wszyscy wiedzą (albo i nie, ale spoilera nie zrobię, bo książka istnieje już parę lat) prawie wszyscy bohaterowie na końcu sztuki umierają i leżą na scenie. Zabawną sytuacją było jak Cumberbatch padł martwy, ale tak ciężko oddychał ze zmęczenia (w wywiadzie powiedział, że jest ciągle głodny i bez życia), że jego całe ciało się ruszało. Czyli był martwy, ale jednak nie. Oczywiście, to tylko taka zabawna dygresja z mojej strony i wybaczam mu wszystko, bo to naprawdę był kawał dobrej roboty. Widać było, że przygotowania zabrały mu dużo czasu i pochłonęły wiele energii, bo zrobił się taki chudy, że mocniejszy powiew wiatru mógłby go zdmuchnąć ze sceny.

Oczywiście moje czujne fangirlowskie oko nie odpoczywało ani trochę i w jednej ze scen z Hamleta wychodził tak bardzo Sherlock. Tutaj znowu żartuję, ale tempo wymawianych słów w jednej z rozmów/monologu (w sumie ciężko określić) było tak zawrotne jak podczas wywodów myślowych u Sherlocka, w którego Cumberbatch się wciela.

Jeśli ktoś by był zainteresowany udaniem się na spektakl to gorąco polecam. I nie ważne czy jest się fanem Cumberbatcha, londyńskiego teatru, Szekspira czy genialnych przedstawień, pod każdym względem warto. Tym bardziej, że cena biletu do Multikina to 30 zł (jak na trzy i pół godzinny spektakl to chyba nie tak dużo), a gdyby przyszło nam iść do teatru w Londynie to w Funtach by się człowiek nie wypłacił. Wiadomo, co na żywo to na żywo, ale emocje zbliżone. Cóż, muszę się przyznać, że rozważam ponowne udanie się na "Hamleta", ale ciii...


P.S. Na spektaklu byłam z nieocenionym Wilsonem, który mimo swojego ogromnego zmęczenia wysiedział tam ze mną i chyba nawet dobrze się bawił. Mam rację, moja droga? Gdy zajmowaliśmy miejsca powiedziała zdanie, które zdecydowanie potwierdza, że jestem fangirl: "Widzisz te dwudziestki? *wskazuje na dziewczyny wchodzące na sale* One tu zdecydowanie są dla Cumberbatcha." No właśnie, ja też tam po to byłam, ale nie tylko. Dostałam przecudowną rozrywkę w dniu jakże ważnym dla mnie.

P.S. 2. Właśnie się zorientowałam, że aktor, który grał najlepszego kumpla Hamleta jest mi znany, bo widziałam wcześniej trzy filmy z nim. Oczywiście nie byłam tego świadoma. A wystarczyło sprawdzić czy tatuaże, które miał na sobie to jego własność czy tylko charakteryzacja...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz