I nastał dzień pierwszy
Uroczo urwałam się z 20 minut zajęć na uczeni (ominęło mnie robienie przykładu na tablicy, YAY!) i pojechałam tramwajem na dworzec PKS, z którego o 12 odjeżdżał mój autobus. W autobusie żadnych szczególnych sytuacji nie było poza tym, że przyjechał szybciej i My Darling nie zdążyła mnie odebrać, więc wyszłam jej na pzeciw trochę jak sierota, ale się odnalazłyśmy. Ale wracając do autobusu jeszcze. Wjeżdżając do miasta można zobaczyć fabrykę pierników. I owszem, ukazała mi się, ale zdziwił mnie jeden fakt. Koło magazynu stała ciężarówka Lisnera i zaczęłam się zastanawiać czy przypadkiem nie rozpoczęli produkować pierników o smaku śledzia czy coś. Ale może, kto wie... Dodatkowo poziwiając miasto zza szyby zauważyłam, że trochę się zmieniło, bo na ulice miast ruszyły już tramwaje, których wcześniej nie było. Ten środek lokomocji nie jest mi obcy, bo codziennie nim jeżdżę, ale stwierdzam, że te toruńskie są ładniejsze. Cóż, może dlatego, że niebiesko-żółte, a u nas są w większości czerowne.
Gdy już spotkałam się z My Darling i dotarłyśmy do akademika trochę odpoczęłysmy i udałyśmy się na obiad do najlepszgo miejsca na świecie, a mianowicie do Widelca. Mimo iż kartę mają niewielką, bo są tam tylko burgery, grillowany kurczak i inne tego typu grillowane fruktuały to można umrzeć dla tego jedzenia. A szczególnie dla najlepszych frytek, które są posypywane papryką w proszku. No po prostu można umrzeć. I za niewielką kwotę można się najeść do upadłego. Niestety nie mam udokumentowanego mojego dania, ale mam zdjęcie radosnego rysunku z łazienki.
Po Widelcu poszłyśmy na małe zakupy do ulubionego sklepu Polaków, czyli Biedronki, a potem wróciłyśmy do akademika i znając My Darling i wiedząc, że ogladała większość filmów na świecie poprosiłam ją, żeby mi włączyła "Strażników Galaktyki" (oczywiście Lee tam gra i musiałam to obejrzeć). Niestety już na samym początku seansu zaliczyłam mega wstydliwą wpadkę, o której nie mam zamiaru więcej mówić, ale potem przez cały weekend nie miałam życia i prawie każdy z kim My Darling miała kontakt przez ten weekend dowiedział się o tym. A ja wolę o tym zapomnieć. Generalnie film mi się bardzo podobał i zapewne na drugą część pójdę do kina.
Późnym wieczorem postanowiłysmy iść na starówkę i do pewnego przyjemnego baru, do którego zawsze chozimy, gdy tam jestem. Ale najpierw My Darling postanowiła mnie zabrać na najlepsze lody na świecie. I wszelkie Grycany i inne się pzy nich chowają. Do tego gdy szłyśmy je zamawiać to przechodziłyśmy przez takie urocze przejście w kamienicy, które było uroczo oświetlone. Powiedziałam do My Darling, że jest niczym w filmie romantycznym (było nawet mega ciepło i można było poczuć już lato) tylko brakuje księcia na białym koniu (ewentualnie może być na jeleniu). Zamówiłyśmy lody i poszłyśmy pospacerować po mrocznych, klimatycznych uliczkach starówki. A lody prezentowały się tak (smak mojito i whisky):
Kiedy już zszamałyśmy nasze lody to udałyśmy się do Kadru, czyli naszego głównego celu wycieczki. Tym razem miałam wrażenie, że jakoś wszelkie trunki słabo mi wchodziły i nie poszło tego zbyt wiele. Do tego posunęłyśmy się do niecnego występku, który przemilczę, ale trochę adrenalinka podskoczyła. Ale standardowo został wypity drink Lśnienie i było ok. Bo muszę wytłumaczyć, że w Kadrze każdy drink czy shot ma nazwę jak film lub serial. A Lśnienie jest bardzo dobre, bo limonkowe. A tak się prezentuje okładka karty drinków i jedne z shotów, a właściwie już tylko jeden shot:
Po wyściu z Kadru w dobrym nastroju standardowo, co jest już tradycją, poszłyśmy na ulicę kebebową (naprawdę inaczej się nazywa) i zjadłyśmy kebsika. Niestety jakoś słabo nam wchodził. Potem zrobiłyśmy znowu małą rundkę po starówce i grzecznie, z kulturą wróciłyśmy do akademika.
I nastał dzień drugi
Drugi dzień nie zapowiadał się zbyt uroczo, bo za oknem padało i było ponuro. Ale jak to zwykle bywa u My Darling zapoznała mnie z nowym serialem. Trochę najpierw protestowałam, że jednak nie, że to nie moje klimaty, ale został mi przedstawiony uroczy serial "iZombie". Poznajemy dziewzynę, która na imprezie stała się zombie i żeby mieć dostęp do świeżych mózgów zaczyna pracę w prosektorium. Tak mi się spodobał, że obejrzałam pięć odcinków. Mimo iż nie moje klimaty to jest naprawdę bardzo fajny. Po serialu przyszedł czas na czeluści YouTube'a i wszelkie możliwe filmiki. Później się wypogodziło i poszłyśmy znowu na starówkę, gdzie zapragnęłam kupić pierniki. Ale zanim dotarłam do pierników to znalazłam się w miejscu, gdzie każdy staje się dzieckiem. Mowa tutaj o Fabryce Słodkości czy jakoś tak. Tam było tyle cukierków, że nie mogłam się zdecydować co wybrać. Jako, że portfel mnie ograniczał (ALLELUJA!) to kupiłam tylko to:
Gdy już udało mi się wyjść z tego cudownego miesjca to poszłyśmy po pierniczki. Bardzo dobre pierniczki. Tak dobre, że nie mogłam się zdecydować które wybrać. Na szczęście wzięłam pod uwagę, że to co sprawdzone to najlepsze i wybrałam standardowy zestaw.
Kiedy wyszłam ze sklepu na drzwiach budki z pamiątkami zauważyłam napis: Pracownicę na stragam zatrudnię. Cóż, Mistrz Yoda jest wszędzie. Chyba mi się włącza zboczenie filologiczne. Po pierniczkach ruszyłyśmy znowu na pyszne lody i stwierdzam, że trudno, mogę się nie mieścić w spodnie, ale dla tych lodów można umrzeć. Serio. Dnia drugiego jadłam Raffaello i miks czekolda: gorzkiej i białej. Po słodkiej rozpuście stwierdziłyśmy, że można isć gdzieś na spacer. Przeszłyśmy się nad Wisłę i podziwiałyśmy widoki, a w międzyczasie ustalałyśmy co zjemy na kolację. Oczywiście miałysmy dylemat, jednak padło na McDonald's. A tymczasem widoki:
Po Macu wróciłyśmy do akademika, wpadłyśmy znowu w wir You Tube'a oraz Quizów na BuzzFeed. My Darling stwierdziła, że jestem w nie beznadziejna, ale to nie prawda. Ja po prostu nie mam pamięci do niektórych rzeczy. A na wieczory seans został wybrany najgorszy film na świecie - Kingsman. Jakie to szczęście, że nie poszłam na to do kina, bo chyba bym umarła. No taka beznadzieja, że szok. Wyglądało to jak tania podróba Bonda. Nigdy więcej.
I nastał dzień trzeci, ostatni
W sobotę rano obudził mnie przyjemny dźwięk jednego z lepszych odcinków Friends, a mianowicie ten, w którym Phoebe ma obsesję na punkcie Stinga. Cóż, chyba bym się tak samo zachowywała. Zainteresowanych odsyłam do 10 odcinka 8 sezonu (chyba się nie mylę). Po kilku odcinkach Friends znowu zaczęłyśmy oglądać You Tube'a. To okropne miejsce, które strasznie uzależnia. Ale przynajmniej poprawia humor. Na obiad poszłyśmy do stałego punktu programu, czyli do Manekina. Strasznie przegięłam tym razem, ale było warto. Zamówiłam przepyszny koktail mleczny (tego dnia mieli malinowy) oraz naleśnika na słodko Ferrero Rocher. Od słodkości można było umrzeć i umarłam, ale było warto. Bardzo warto...
Ręce i telefon My Darling. :P
Na koniec poszłyśmy na szybkie spożywcze zakupy i Toruń postanowił mnie pożegnać w uroczy sposób. Właściwie zrobiła to Coca-Cola. Od razu rzuciło mi się to w oczy i musiałam ją kupić. Przynajmniej przez chwilę picie mnie zrozumiało.
Na koniec zostało mi tylko jechać na dworzec i zapakować się do pociągu. Ogólnie weekend był mega udany i chciałabym, żeby w najbliższym czasie to powtórzyć, ale pewnie kolejna okazja trafi się dopiero koło listopada, co mnie smuci. Ale jeśli wy macie okazję i chęć jechac do Torunia to zróbcie to. Cudowne miasto...
P.S. Miałam iść do knajpy zrobionej a'la Friends, ale My Darling stwierdziła, że za barem obsługują hipsterzy i to ją odtrąca. No cóż, wedle życzenia. :)
zazdroszczę, zwłaszcza doznań gastronomicznych ;)
OdpowiedzUsuń