W zasadzie powinnam zamieszczać tu wpisy tylko o książkach
albo o autorach, ale chcę się podzielić z Wami czymś co może mieć jednak
związek z literaturą. W poniedziałek miałam okazję rozmawiać ze znajomymi
mojego taty i padło hasło, że idę do teatru, na co jeden z nich mi
odpowiedział: „Ja to tam nigdy nie byłem w teatrze, nic ciekawego”. Cóż, ile
osób tyle opinii, ale może nie warto oceniać książki po okładce jak to mawiają.
Może czasem jest to coś interesującego?
W owym teatrze miałam przyjemność być 11 listopada na
spektaklu wystawianym przez Teatr Narodowy z Warszawy pt.: „Dowód na istnienie
drugiego”. Mimo iż była to końcówka tzw. długiego weekendu i nie chciało mi się
wracać do akademika z domu to wiedziałam, że czeka mnie tego dnia niesamowite
przeżycie. Początkowo byłam zestresowana faktem, że nie zdążę na spektakl albo
coś będzie nie tak z biletem. Na szczęście takiego się nie stało. Za to
przytłoczył mnie ogrom pięknego gmachu Teatru Szekspirowskiego, w którym
odbywał się spektakl. Sala ze sceną w całości wyłożona drewnem i fotele jakby
żywcem wyjęte z salonu w bogatym domu nic a nic nie przypominają ziejącego nudą
i niezbyt przyjemnym zapachem miejsca. Kulturalnie zajęłam miejsce i usiadłam,
pisząc sms-y z moją Dobrą Duszyczką (pozdrawiam Cię :* ), gdy nagle zauważyłam,
że stoi sobie urocza pani z jakimiś książeczkami i otacza ją tłum ludzi. Zebrałam
się z fotela i poszłam do niej. Okazało się, że sprzedaje (hmm… jakby to
nazwać?) broszury dotyczące spektaklu, w których znajdują się m.in. opis spektaklu,
scenariusz, słowo od reżysera i sylwetki aktorów biorących udział w
przedstawieniu. Po krótkim zastanowieniu stwierdziłam, że kupię sobie to
cudeńko (tak, tak, za to się płaci i to jeszcze 12 zł). Niestety owa pani nie
miała drobnych i musiałam iść z nią do wyjścia do drugiej pani. Tamta pani dała
mi moje należności i byłam już wolna trzymając w ręku książeczkę. Jednak zanim
wróciłam na miejsce znalazłam na stoliku koło wejścia pocztówki reklamujące
inne spektakle TN. Niestety udało mi się dorwać tylko dwie, bo starsze kobiety
się pchały jakby to było złoto albo co najmniej darmowe bilety. Jednak swoje
wywalczone karteczki z reklamą (czy to właściwe słowo?) „W mrocznym mrocznym
domu” i „Fortepian pijany” schowałam do broszury i wróciłam skąd przyszłam. Nim
zdążyłam się dobrze wkręcić w czytanie zgasły światła i… The show must go on!
W oficjalnej wersji poszłam na spektakl, żeby zażyć trochę
poważnej kultury, ale tak naprawdę chciałam się pogapić na ładnych i zdolnych
ludzi, których się widuje w kinie albo telewizji. No bo kto by nie chciał
zobaczyć na żywo Jana Englerta albo Kamilli Baar? Poszłam też na to z innego
powodu, ale to już pozostawię dla siebie. W końcu trzeba mieć jakieś sekrety.
„Dowód na istnienie drugiego” to zderzenie ze sobą dwóch
wielkich autorów: Sławomira Mrożka i Witolda Gombrowicza. Kto z nas nie zna
takich tytułów jak „Tango”, „Ferdydurke”
czy „Trans-Atlantyk”? Maciej Wojtyszko (reżyser spektaklu) pokazuje dwóch
zupełnie różnych pisarzy. Mrożek – małomówny (co świetnie pokazane jest w
pierwszym akcie), trochę jakby obok wszystkiego oraz Gombrowicz – egoistyczny, uważający się za lepszego od
innych. W tych rolach pojawili się genialni aktorzy, Cezary Kosiński i Jan
Englert. Na scenie towarzyszyli im Kamilla Baar jako Rita Labrosse, Monika Dryl
jako Maria Paczowska, Patrycja Soliman jako Mara Obremba, Marcin Przybylski
jako Kazimierz Głaz oraz Grzegorz Kwiecień jako Bohdan Paczowski. Cała akcja
toczy się głównie wokół Mrożka i Gombrowicza, ale gdyby nie bohaterowie
drugoplanowi (choćby Rita, która przez cały czas mówiła po francusku, a po
polsku powiedziała może jedno słowo albo Głaz, który przez większość pierwszego
aktu się śmiał i sprawiał wrażenie jakby nie do końca wszystko było z nim w
porządku) to spektakl nie bawiłby tak bardzo. Oczywiście w ostatniej scenie już
nie było zabawnie, ponieważ pojawia się wątek śmierci Gombrowicza, a opowiada o
tym Mrożek. Generalnie drugi akt był mniej zabawny niż pierwszy, ale chyba taki
był zamysł reżysera. W każdym razie podczas owej sceny pani siedząca obok mnie
zaczęła płakać. Ogólnie spektakl bardzo mi się podobał i jeśli będę miała
okazję (albo i Wy, Moi Czytelnicy) to pójdę jeszcze raz! Tylko trzeba będzie
się bić o bilety, bo jak tylko się dowiedziałam o sprzedaży biletów (czyli
dzień po owym wydarzeniu) to 3/4 miejsc było już wyprzedanych.
Muszę powiedzieć, a raczej napisać, że pewne fragmenty
bardzo się wyróżniały. Szczególną perełką, która zasługuje na uwagę jest scena,
w której Mrożek mieli mięso, stojący obok niego Głaz kroi pietruszkę (tak to
przynajmniej wyglądało z mojej perspektywy), a siedzący na krześle Gombrowicz
rozprawia o tym , czy jak umrze to pochowają go na Wawelu i czy Mrożek wygłosi
mowę (co jest bardzo znaczące i w tym momencie cały teatr wybucha śmiechem, bo
Mrożek przez cały spektakl powiedział może z dziesięć zdań). W międzyczasie
Kazimierz ucina sobie palec nożem, rozpoczyna poszukiwania opatrunku, a Mrożek wypowiada jedno z
najważniejszych zdań całej sztuki:
„Najlepiej by się było nie urodzić. Tylko kto ma tyle szczęścia?”. Ech,
wszechobecny dekadentyzm...
Nie chcę tu streszczać całego spektaklu, bo może ktoś będzie
miał okazję zobaczyć go na żywo, dlatego pozostawię ten wpis taki jakim jest.
Ja bawiłam się świetnie, pieniędzy jakie zapłaciłam za bilet nie żałuję, a jak
jeszcze kiedyś Teatr Narodowy przyjedzie ze spektaklami (w tym miesiącu będą
wystawiać jeszcze dwa, ale z tego co wiem to biletów już raczej nie ma) to na
pewno się wybiorę.