czwartek, 13 listopada 2014

Czy Ten Drugi naprawdę istnieje? - Czyli dajcie na scenę dwóch pisarzy i czekajcie na efekt!

W zasadzie powinnam zamieszczać tu wpisy tylko o książkach albo o autorach, ale chcę się podzielić z Wami czymś co może mieć jednak związek z literaturą. W poniedziałek miałam okazję rozmawiać ze znajomymi mojego taty i padło hasło, że idę do teatru, na co jeden z nich mi odpowiedział: „Ja to tam nigdy nie byłem w teatrze, nic ciekawego”. Cóż, ile osób tyle opinii, ale może nie warto oceniać książki po okładce jak to mawiają. Może czasem jest to coś interesującego?

W owym teatrze miałam przyjemność być 11 listopada na spektaklu wystawianym przez Teatr Narodowy z Warszawy pt.: „Dowód na istnienie drugiego”. Mimo iż była to końcówka tzw. długiego weekendu i nie chciało mi się wracać do akademika z domu to wiedziałam, że czeka mnie tego dnia niesamowite przeżycie. Początkowo byłam zestresowana faktem, że nie zdążę na spektakl albo coś będzie nie tak z biletem. Na szczęście takiego się nie stało. Za to przytłoczył mnie ogrom pięknego gmachu Teatru Szekspirowskiego, w którym odbywał się spektakl. Sala ze sceną w całości wyłożona drewnem i fotele jakby żywcem wyjęte z salonu w bogatym domu nic a nic nie przypominają ziejącego nudą i niezbyt przyjemnym zapachem miejsca. Kulturalnie zajęłam miejsce i usiadłam, pisząc sms-y z moją Dobrą Duszyczką (pozdrawiam Cię :* ), gdy nagle zauważyłam, że stoi sobie urocza pani z jakimiś książeczkami i otacza ją tłum ludzi. Zebrałam się z fotela i poszłam do niej. Okazało się, że sprzedaje (hmm… jakby to nazwać?) broszury dotyczące spektaklu, w których znajdują się m.in. opis spektaklu, scenariusz, słowo od reżysera i sylwetki aktorów biorących udział w przedstawieniu. Po krótkim zastanowieniu stwierdziłam, że kupię sobie to cudeńko (tak, tak, za to się płaci i to jeszcze 12 zł). Niestety owa pani nie miała drobnych i musiałam iść z nią do wyjścia do drugiej pani. Tamta pani dała mi moje należności i byłam już wolna trzymając w ręku książeczkę. Jednak zanim wróciłam na miejsce znalazłam na stoliku koło wejścia pocztówki reklamujące inne spektakle TN. Niestety udało mi się dorwać tylko dwie, bo starsze kobiety się pchały jakby to było złoto albo co najmniej darmowe bilety. Jednak swoje wywalczone karteczki z reklamą (czy to właściwe słowo?) „W mrocznym mrocznym domu” i „Fortepian pijany” schowałam do broszury i wróciłam skąd przyszłam. Nim zdążyłam się dobrze wkręcić w czytanie zgasły światła i… The show must go on!

W oficjalnej wersji poszłam na spektakl, żeby zażyć trochę poważnej kultury, ale tak naprawdę chciałam się pogapić na ładnych i zdolnych ludzi, których się widuje w kinie albo telewizji. No bo kto by nie chciał zobaczyć na żywo Jana Englerta albo Kamilli Baar? Poszłam też na to z innego powodu, ale to już pozostawię dla siebie. W końcu trzeba mieć jakieś sekrety.

„Dowód na istnienie drugiego” to zderzenie ze sobą dwóch wielkich autorów: Sławomira Mrożka i Witolda Gombrowicza. Kto z nas nie zna takich tytułów jak  „Tango”, „Ferdydurke” czy „Trans-Atlantyk”? Maciej Wojtyszko (reżyser spektaklu) pokazuje dwóch zupełnie różnych pisarzy. Mrożek – małomówny (co świetnie pokazane jest w pierwszym akcie), trochę jakby obok wszystkiego oraz Gombrowicz –  egoistyczny, uważający się za lepszego od innych. W tych rolach pojawili się genialni aktorzy, Cezary Kosiński i Jan Englert. Na scenie towarzyszyli im Kamilla Baar jako Rita Labrosse, Monika Dryl jako Maria Paczowska, Patrycja Soliman jako Mara Obremba, Marcin Przybylski jako Kazimierz Głaz oraz Grzegorz Kwiecień jako Bohdan Paczowski. Cała akcja toczy się głównie wokół Mrożka i Gombrowicza, ale gdyby nie bohaterowie drugoplanowi (choćby Rita, która przez cały czas mówiła po francusku, a po polsku powiedziała może jedno słowo albo Głaz, który przez większość pierwszego aktu się śmiał i sprawiał wrażenie jakby nie do końca wszystko było z nim w porządku) to spektakl nie bawiłby tak bardzo. Oczywiście w ostatniej scenie już nie było zabawnie, ponieważ pojawia się wątek śmierci Gombrowicza, a opowiada o tym Mrożek. Generalnie drugi akt był mniej zabawny niż pierwszy, ale chyba taki był zamysł reżysera. W każdym razie podczas owej sceny pani siedząca obok mnie zaczęła płakać. Ogólnie spektakl bardzo mi się podobał i jeśli będę miała okazję (albo i Wy, Moi Czytelnicy) to pójdę jeszcze raz! Tylko trzeba będzie się bić o bilety, bo jak tylko się dowiedziałam o sprzedaży biletów (czyli dzień po owym wydarzeniu) to 3/4 miejsc było już wyprzedanych.

Muszę powiedzieć, a raczej napisać, że pewne fragmenty bardzo się wyróżniały. Szczególną perełką, która zasługuje na uwagę jest scena, w której Mrożek mieli mięso, stojący obok niego Głaz kroi pietruszkę (tak to przynajmniej wyglądało z mojej perspektywy), a siedzący na krześle Gombrowicz rozprawia o tym , czy jak umrze to pochowają go na Wawelu i czy Mrożek wygłosi mowę (co jest bardzo znaczące i w tym momencie cały teatr wybucha śmiechem, bo Mrożek przez cały spektakl powiedział może z dziesięć zdań). W międzyczasie Kazimierz ucina sobie palec nożem, rozpoczyna poszukiwania  opatrunku, a Mrożek wypowiada jedno z najważniejszych zdań  całej sztuki: „Najlepiej by się było nie urodzić. Tylko kto ma tyle szczęścia?”. Ech, wszechobecny dekadentyzm...


Nie chcę tu streszczać całego spektaklu, bo może ktoś będzie miał okazję zobaczyć go na żywo, dlatego pozostawię ten wpis taki jakim jest. Ja bawiłam się świetnie, pieniędzy jakie zapłaciłam za bilet nie żałuję, a jak jeszcze kiedyś Teatr Narodowy przyjedzie ze spektaklami (w tym miesiącu będą wystawiać jeszcze dwa, ale z tego co wiem to biletów już raczej nie ma) to na pewno się wybiorę.