Założę się, że każda dziewczynka/nastolatka marzyła, żeby
się zakochać tak na zabój jak w jakiejś komedii romantycznej. Nie ukrywam, że
też tak kiedyś miałam. Ale zakończyło się to wraz ze zrozumieniem, że nikt
normalny nie chodzi po domu w szpilkach tak jak robią to panie w serialach.
Życie to nie film, a wymarzony facet to nie księciunio z bajki.
Już od kilku lat skutecznie unikam komedii romantycznych
szczególnie polskich, bo wiem, że zawsze wszystko w nich dzieje się tak samo i
jakby twórcy nie wmawiali mi, że to coś zupełnie nowego to nie uwierzę. Zawsze
na końcu wszyscy rzygają tęczą i srają piernikami. Zawsze. Dlatego jedyną
polską komedią „dla zakochanych” jaką zniosę i lubię jest „Listy do M.”, ale to
pewnie dlatego, że to w dużym stopniu zerżnięcie z filmu, który kocham ponad
życie i akceptuje go w całej jego bajkowej okazałości. A mam tu na myśli „To
właśnie miłość”. Jest to jedyna komedia romantyczna, którą mogę oglądać do
zdarcia i nikt mi nie wmówi, że to jest benzadziejne. No dobra, jeszcze jest
„Notthing Hill”, ale na tym się kończy jakże długa lista komedii romantycznych,
które zniosę.
W czwartek udało mi się wygrać bilety na przedpremierowy
pokaz „Kochaj!”. Oglądając zwiastun tego filmu, będąc wcześniej w kinie
podsumowałam to jednym zdaniem: „Skrzyżowanie ‘Kac Vegas’ i ‘To właśnie
miłość’, tyle że po polsku”. Cóż, sama nie wiedziałam co o tym myśleć, ale
ostatecznie stwierdziłam, że nie mam nic do stracenia, najwyżej pójdę w kimę
albo wyjdę z sali. Nie ukrywam, w pewnym momencie chciałam wyjść, ale
powstrzymało mnie to, że siedziałam na samym środku rzędu i nie chciałam robić
zamieszania i przeszkadzać innym.
A o czym sam film? No cóż, mamy Sawę (Olga Bołądź), która za
kilka godzin ma wyjść za mąż za przystojnego Jurka (Mikołaj Roznerski), który
wydaje się być ideałem. Jednak główna bohaterka zaczyna mieć wątpliwości, bo na
horyzoncie pojawił się aktor Jurek (Michał Czernecki). Przyjaciółki organizują
dziewczynie wieczór panieński, którego ma nigdy nie zapomnieć. W jej paczce
jest szalona Anka (Roma Gąsiorowska), fanka azjatyckich klimatów Weronika
(Magdalena Lamparska) i dziennikarka Oliwia (Aleksandra Popławska). Wydarzenia
tej nocy zmienią ich życie na zawsze.
Proste? Bardzo. Jak to wiadomo, każdą z pań spotka miłosna
niespodzianka i do tego przebiegnie ona gładko i bez żadnych problemów. Nie
jest to żaden spoiler, jest to po prostu po raz kolejny powielony pewien
schemat, który w żaden sposób nie jest zmieniony, bo i po co? Przecież polskie
babki zaciągną albo swoje przyjaciółki albo znudzonego na śmierć faceta do kina
i przez półtorej godziny przeniosą się do innego oderwanego od rzeczywistości
świata, a producentowi i tak się będzie zgadzał hajs w kieszeni.
Generalnie w jakiś tam sposób film ratuje obsada, która
składa się z naprawdę dobrych aktorów. Osobiście uważam, że cały film skradł
Jacek Fedorowicz w roli wujka głównej bohaterki. Do tego towarzyszył mu ogromny
pies pudel, który ewidentnie był jego najlepszym przyjacielem. Pozostali jak
najbardziej poprawni. No może jeszcze była ok. Małgorzata Kożuchowska w roli
macochy przyszłej panny młodej i doradczyni pana premiera (Piotr Polk). Trochę
biczowata na początku, a na końcu już jakby łagodniejsza.
Wiem, ze z tego wpisu wieje jakiś jeden wielki hejt, ale
serio, odzwyczaiłam się od komedii romantycznych. Chyba wolę jak główny bohater
dostaje po mordzie. Do tego film trochę nepotyczny. Bo nie ma nic prostszego
jak przenieść na ekran dwie pary, które są związane ze sobą w życiu prywatnym.
Nie będę robiła tutaj spoilera, kto był z kim, a jak ktoś zainteresowany to
odsyłam do Internetu.
No podsumowanie powiem, że za własne pieniądze na pewno bym
na to nie poszła, bo poziom niektórych żartów był trochę poniżej poziomu.
Zresztą sytuacje też takie były. Ale jeśli ktoś potrzebuje odmóżdżenia od
jakichś trudnych spraw np. przed egzaminem albo po pracy, i ma dużo pieniędzy w
portfelu, które lubi marnować to można się wybrać.
P.S. Nawet nie chce mi się tym razem umieszczać obrazków.
P.S.2. Obiecuję, że następny wpis będzie lepszy. Serio.